Dawno nie grzaliśmy tak długo - przyznają ciepłownicy z Lublina, gdzie umowny sezon grzewczy trwał niemal dwie trzecie roku. I chociaż za oknami jest dzisiaj typowo wiosenna pogoda, to w niektórych blokach grzejniki wciąż są ciepłe.

Sezon grzewczy już od lat jest w Lublinie pojęciem bardzo umownym, bo nie ma odgórnych decyzji o tym, jak długo będzie działać miejskie ogrzewanie. 

Decydują o tym sami odbiorcy, głównie spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe, które samodzielnie zamawiają dostawy ciepła i z takich dostaw rezygnują.

To dlatego w niektórych budynkach kaloryfery są wciąż ciepłe, choć za oknami panuje wiosenna pogoda. 

Obecnie mamy w systemie ok. 200 węzłów cieplnych, do których dostawa ciepła do celów grzewczych nie jest odcięta - wyjaśnia Teresa Stępniak-Romanek rzeczniczka Lubelskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, a 200 węzłów to mniej niż 10 proc. wszystkich podłączonych do lubelskiego systemu. 

Wiele działa automatycznie i dostawa ciepła jest wstrzymywana automatycznie, gdy temperatura na zewnątrz wzrośnie powyżej wartości określonej przez odbiorcę.

Większość odbiorców zrezygnowała już z dostaw, co symbolicznie uznaje się za koniec sezonu grzewczego. System ciepłowniczy przechodzi wtedy na tryb letni. 

W którym produkcja ciepła ogranicza się głównie do zapewnienia ciepłej wody użytkowej, realizowanej przez jedną elektrociepłownię - wyjaśnia Stępniak-Romanek.

W zakończonym sezonie grzewczym zużycie ciepła było większe o 4 proc. niż w poprzednim takim okresie. 

Jak wyliczyło LPEC, najzimniejszym dniem był 17 lutego, gdy o 6 rano termometry wskazywały -13,4 st. C.  Ostatni sezon trwał 238 dni i był zaledwie o 5 dni krótszy od rekordowych w ostatnich latach sezonów 2019/20 i 2021/22.

Opracowanie: