W niedzielę mieszkańcy spalonego budynku wielorodzinnego w Ząbkach (Mazowieckie) mogą jednorazowo wejść do swoich domów, żeby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Wizyty zaplanowano w godzinach 8-20. Odbywają się one pojedynczo, w asyście policji. Lokatorzy mogą wziąć ze swoich mieszkań niezbędne przedmioty, w szczególności dokumenty, kosztowności, lekarstwa, odzież. Policja podkreśla, że ani ona, ani prokuratura nie wyznaczyły konkretnego czasu na powrót do domu.

Po czwartkowym pożarze bloku przy ul. Powstańców w Ząbkach dach nad głową straciło ponad pół tysiąca osób. Ogień strawił poddasze i górne kondygnacje, pozostałe mieszkania zostały zalane w czasie akcji gaśniczej. W sumie zniszczonych zostało ponad dwieście lokali.

W sobotę po południu policja poinformowała, że jest możliwość wejścia do mieszkań położonych na parterze i dwóch pierwszych piętrach. W niedzielę wizyty takie zaplanowano w godzinach 8-20. Odbywają się one pojedynczo, w asyście policji. 

Lokatorzy mogli wziąć ze swoich mieszkań niezbędne przedmioty, w szczególności dokumenty, kosztowności, lekarstwa, odzież. Policja podkreśla, że ani ona, ani prokuratura nie wyznaczyły konkretnego czasu na powrót do domu.

Dzień wcześniej wizyty były możliwe w godzinach 16-20, a w RMF FM informowaliśmy o chaosie, bo miały powstać dwie konkurencyjne listy z harmonogramem wejść do budynku.

Pożar w Ząbkach. Mieszkańcy ratowali swoje zwierzęta

Anna, która w sobotę ok. godziny 11 weszła do swojego mieszkania na parterze, była szczęśliwa, że na pierwszy rzut oka nic nie zostało zniszczone. Wskazała tylko na wyważone przez strażaków drzwi, a poza tym "wszystko wydaje się być w porządku". W rozmowie z PAP skarżyła się jednak na nieprzyjemny zapach, który pozostał w mieszkaniu po dymie. Z mieszkania w asyście policji wyniosła służbowy laptop, ubrania i kosmetyki. Nie było jej w domu, gdy zaczął się pożar. Gdy przyjechała, wbiegła po swojego psa, dopiero gdy go uratowała, zaczęła się dowiadywać, co się dzieje.

Swojego pupila uratował też Mariusz, który mieszkał na parterze jednego z uszkodzonych budynków. Przyjechałem, jak już się paliło. Wbiegłem po kota, zapakowałem go do kontenera - relacjonował. Teraz zależy mu na odzyskaniu dokumentów medycznych należących do jednego ze współlokatorów i sprzętu elektronicznego znajdującego się w lokalu.

Andrij, który przez ostatnie cztery lata przy ul. Powstańców wynajmował mieszkanie, z pożaru uciekał w ubraniach, które w niedzielę dalej miał na sobie. W mieszkaniu zostawił ważne dokumenty, ale w asyście policji mógł je odzyskać wraz z ubraniami i jedzeniem, które zostawił w lodówce. Poinformował, że w jego mieszkaniu podłoga była mokra, ale meble nie zostały uszkodzone. Na razie mieszka u znajomego.

Teren wokół spalonego bloku zabezpiecza policja i straż pożarna, osoby niemieszkające na osiedlu nie są na nie wpuszczane. Na wejście do domów czekają już tylko pojedyncze osoby. Niewielkie grupy gapiów obserwują zniszczone dachy budynków.

Pomoc dla pogorzelców z Ząbek

Dla pogorzelców miasto przygotowało noclegi i punkt pomocowy w Szkole Podstawowej nr 3; część schroniła się u rodziny i znajomych.

Na razie samorząd przyjmuje wnioski o zasiłki w wysokości 8 tys. zł - to doraźna pomoc, na którą wojewoda mazowiecki przekazał ponad 1,6 mln zł. W sobotę sekretarz miasta Patrycja Żołnierzak powiedziała, że prawie wszyscy właściciele lokali złożyli już wnioski o ten zasiłek. Przelewy mają ruszyć w poniedziałek.

Kolejnym krokiem będą pieniądze na odbudowę. O uruchomieniu specjalnych środków zdecydował premier Donald Tusk. Rzecznik rządu Adam Szłapka dopytywany przez dziennikarzy zastrzegł, że konkretne informacje o tym, jak ta pomoc będzie wyglądała, będą przekazane po oszacowaniu szkód.

Co wywołało pożar w Ząbkach?

Przyczyny pożaru badają biegli. Sprawą zajęła się prokuratura. Ta poinformowała w sobotę o rozpoczęciu oględzin budynku, które prowadzone są m.in. z użyciem drona. Śledczy zabezpieczyli również nagrania z przebiegu pożaru.

Budynek przy ul. Powstańców w Ząbkach był przykryty dwuspadowym dachem o drewnianej konstrukcji. Zdaniem strażaków to było powodem szybkiego rozprzestrzeniania się ognia, który rozwinął się pomiędzy sufitem piątej kondygnacji a przestrzenią dachową. W kulminacyjnym momencie akcji gaśniczej na miejscu pracowało ponad 300 strażaków przy wsparciu niemal osiemdziesięciu pojazdów.

Były w Polsce pożary budynków, ale nie na taką skalę. Nie pamiętam takiego przypadku - powiedział były rzecznik PSP Paweł Frątczak. Eksperci podkreślają, że to szczęście w nieszczęściu, że pożar nie wybuchł w nocy, bo mógł skończyć się wieloma ofiarami.

W pożarze na "osiedlu zielonych dachów" nikt nie zginął ani nie został poważnie ranny.