Policjanci z warszawskiego Śródmieścia zatrzymali 20-letnią kobietę, która przez kilka miesięcy ponad 60 razy zaalarmowała służby o pożarach i innych poważnych sytuacjach. Po przyjeździe mundurowych na miejsce z "bezpiecznej odległości" obserwowała ich działanie. Wszystkie te zgłoszenia dotyczyły fikcyjnych sytuacji. Młodej mieszkance stolicy przedstawiono zarzuty wywołania fałszywego alarmu. Grozi jej do 8 lat pozbawienia wolności.
Sprawą fałszywych alarmów o domniemanych pożarach na terenie Warszawy zajęli się śródmiejscy policjanci z wydziału do walki z przestępczością przeciwko życiu i zdrowiu. W sumie w ostatnich dniach do stołecznych służb ratowniczych wpłynęło kilkadziesiąt fałszywych alarmów.
Za każdym razem służby wyjeżdżały na interwencję, reagując na zgłoszenia.
Policjantom szybko udało się ustalić, że za alarmami stoi jedna osoba. To 20-latka, która po zatrzymaniu przyznała się do zgłaszania fikcyjnych zdarzeń. Kobieta przekonywała jednak, że część z nich trafiło bez jej wiedzy przez - jak to ujęła - złośliwą aplikację. W ciągu kilku miesięcy skierowała ponad 60 zgłoszeń, dzwoniąc na numer alarmowy 112, a także korzystając z różnych aplikacji SOS.
Obecnie trwa wyjaśnianie motywów działania kobiety.
Wiadomo, że za każdym razem, gdyby służby przyjeżdżały na jej wezwanie, z "bezpiecznej odległości" obserwowała akcje mundurowych. Teraz odpowie za swoje czyny przed sądem. Kobiecie postawiono zarzuty wywołania fałszywego alarmu.
Grozi jej za to do ośmiu lat więzienia. Postępowanie w tej sprawie nadzoruje Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście-Północ.
"Niech ta sytuacja będzie przestrogą. Nie ma przyzwolenia organów ścigania na wywoływanie fałszywych alarmów i bezcelowego angażowania służb do działań. Pamiętajmy, że w każdym momencie ktoś może potrzebować prawdziwej pomocy. W takich sytuacjach liczy się każda sekunda i natychmiastowa reakcja mundurowych" - przestrzega policja.