Eugeniusz Karmiłowicz przez ponad 30 lat żył w przekonaniu, że jest zdrowym człowiekiem. Skończył Szkołę Oficerską Wojsk Łączności i Akademię Wychowania Fizycznego, biegał maratony. Nie miał świadomości, że jest ciężko chory.
59-letni Eugeniusz wspomina, że wydawało mu się, że ma cały świat u swoich stóp. Miał dobrą pracę, w wojsku, ożenił się z Beatą, miłością swojego życia, rok po ślubie urodziło im się dziecko. Miał 35 lat i czekał na kolejne dziecko, gdy poczuł jakieś niepokojące kłucie pod żebrami. Wydawało mu się, że to nic groźnego, ale poszedł do lekarza, ten zlecił wykonanie badania USG. Wynik badania zabrzmiał jak wyrok: "Ma pan wielotorbielowatość nerek" - usłyszał.
To podstępna choroba, która z czasem prowadzi do rozwinięcia się niewydolności nerek. W chwili diagnozy nerki Eugeniusza były już niewielkie, w zaniku. Prawdopodobnie odziedziczyłem chorobę po tacie, który także cierpiał na niewydolność nerek. Zmarł, bo z powodu wieku nie został zakwalifikowany na dializy. Miał wtedy 55 lat - opowiada Eugeniusz.
Choroba na szczęście rozwija się powoli. Przez kilkanaście lat Eugeniusz był pod stałą kontrolą lekarzy, robił regularnie badania, ale nadal prowadził aktywne życie. Zaczął budowę domu, pracował, wyjechał z rodziną na kilka lat za granicę. Stosował się do wszystkich zaleceń - utrzymywał dietę, dbał o to, by ciśnienie krwi nie było za wysokie. Wydolność nerek z roku na rok coraz bardziej spadała. Z czasem zaczęło rzucać się w oczy, że Eugeniusz jest poważnie chory - poszarzała mu twarz, jego organizm przestał wydalać wodę, więc miał obrzęki, jego skóra zaczęła pachnięć amoniakiem. Wyniki wskazywały, że jest źle. Nefrolog, który prowadził Eugeniusza mówił, że najlepszym leczeniem będzie przeszczep nerki.
"Proszę porozmawiać na ten temat z rodziną" - poradził lekarz. Stanisław, brat Eugeniusza zdecydował, że jeśli tylko będzie to możliwe, odda mu jedną ze swoich nerek. Rozpoczęły się bardzo dokładne badania. Lekarze musieli sprawdzić nie tylko to, czy nerka Stanisława będzie odpowiednia dla Eugeniusza. Zabieg musi być bezpieczny dla dawcy, musi on być osobą zdrową. Z możliwości oddania nerki wykluczają go choroby nerek, nowotwory, choroby serca, przewlekła obturacyjna choroba płuc, choroby psychiczne a także choroby ogólnoustrojowe, jak np. cukrzyca. Decyzja o zakwalifikowaniu dawcy podejmowana jest przez zespół specjalistów. Potem do końca życia dawca przechodzi regularne badania lekarskie.
W przypadku Eugeniusza i Stanisława decyzja była pozytywna. Eugeniusz się wahał: Bałem się zaszkodzić bratu. Lekarze wytłumaczyli mi, że brat będzie mógł żyć normalnie - wspomina.
Transplantacja daje o wiele lepsze rokowania, wydłuża czas życia, a każdy miesiąc dializowania je pogarsza. Dlatego tak ważna jest edukacja i propagowanie idei żywego dawstwa. Jak zaznacza chirurg transplantolog dr hab. n. med. Piotr Domagała, najlepsze rokowania dla pacjenta daje w ogóle przeszczep wyprzedzający, czyli transplantacja wykonana w momencie, gdy jeszcze dializy nie są potrzebne. To najczęściej przeszczepienia od żywych dawców. Mnie się udało uniknąć dializ - opowiada Eugeniusz.
Przeszczep odbył się osiem lat temu. Najpierw lekarze pobrali nerkę Stanisława. "Brat czuje się świetnie, a jego nerka jest idealna" - usłyszał Eugeniusz nim podano mu narkozę. Stanisław cztery dni później mógł wrócić do domu. Eugeniusz spędził w szpitalu trzy tygodnie. Po zabiegu wróciła mu sprawność fizyczna. Zaczął znowu biegać, jeździć na rowerze, jako członek Polskiego Stowarzyszenia Sportu po Transplantacji uczestniczy w różnych imprezach sportowych. Wielotorbielowatość nerek odziedziczyła niestety starsza córka Eugeniusza i Beaty. Nie zostanie sama. Młodsza córka zapowiedziała, że jeśli trzeba będzie, bez wahania odda nerkę siostrze.