„Jeśli nie znajdzie się serce, to Natalia nie dożyje poniedziałku” - nie kryli lekarze z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, w którym jako koordynator transplantacyjny pracuje Mateusz Rakowski.

Natalia zachorowała na przełomie stycznia i lutego 2021 roku. Myślała, że to zwykłe przeziębienie, zbagatelizowała chorobę, miała wtedy akurat na głowie sesję egzaminacyjną. Choroba nie mijała, Natalia zaczęła mieć problemy z oddychaniem. Trafiła do szpitala w Wałbrzychu.

Serce Natalii biło coraz słabiej

Widząc wyniki badań, lekarze nie mogli uwierzyć, że pacjentką jest 20-latka. Serce Natalii wyglądało, jak serce schorowanej 80-latki po kilku zawałach. Z kolejnych dni Natalia pamięta tylko urywki. By utrzymać dziewczynę przez życiu, lekarze podłączyli jej dożylnie leki utrzymujące pracę słabnącego serca. Natalia we wstrząsie kardiogennym, który jest bezpośrednim zagrożeniem życia, została przetransportowana śmigłowcem do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.

Luty 2021 roku to początek programu transplantacji serca w tej placówce, Natalia została zgłoszona jako pacjenta pilnie wymagając transplantacji serca. Ale to był Covid-19, kiedy znacznie trudniej było znaleźć dawcę, spadła liczba przeszczepień - opowiada Mateusz Rakowski, koordynator transplantacyjny z wrocławskiego szpitala. Był piątek, gdy lekarze powiedzieli, że czas 19-latki się skończył. Jeśli nie znajdzie się serce, to Natalia nie dożyje poniedziałku - nie kryli. Mateusz wspomina, że zaczął się dramatyczny wyścig z czasem.

Zdarzył się cud, bo udało się znaleźć serce dla Natalii. Niestety, na drugim końcu Polski, na Podlasiu, a pobrane serce trzeba przeszczepić w przeciągu kilku godzin. W takich sytuacjach od lat pomagają transplantologom wojskowi lotnicy, współpracę zapoczątkował jeszcze profesor Zbigniew Religa. Jednak w okolicy szpitala, w którym przebywał dawca, nie ma lotniska, na którym mógłby wylądować wojskowy samolot. Ale mógł tam wylądować helikopter. Pomyślałem, że skoro policja używa helikopterów, to dlaczego by nie spróbować poprosić funkcjonariuszy o pomoc - opowiada Mateusz Rakowski. Nikt wcześniej tego w Polsce nie zrobił. Pomysł wymagał uzgodnień z wieloma instytucjami - m.in. "Poltransplantem", Ministerstwem Zdrowia oraz Zarządem Lotnictwa Górnego Sztabu Komendy Głównej Policji.

Udało się. 27 lutego 2021 roku Natalii przeszczepiono serce. Przeszła do historii jako druga osoba, której przeszczepiono serce we wrocławskim szpitalu. Operacja zakończona sukcesem. Natalia wróciła do domu, do aktywności i normalnego życia.

Każdy dzień pracy to wyzwanie

Mateusz jest z wykształcenia ratownikiem medycznym. Pracowała na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii. Gdy w krótkim czasie urodziło mu się drugie dziecko stwierdził, że musi trochę odciążyć żonę i przejść w szpitalu do takiej pracy, w której będzie miał wolne noce. Szpital zaczynał akurat program transplantacji serca, Mateusz zgłosił swoją chęć zostanie koordynatorem. Szacowaliśmy, że będziemy robić około 10 transplantacji rocznie. Pomyślałem, że jeśli wypadnie mi jedna noc w szpitalu w miesiącu, to będzie wszystko. Tymczasem w ciągu dwóch lat zrobiliśmy ponad 100 transplantacji i często pracuję nocami - śmieje się Mateusz.

Jak wygląda codzienny dzień pracy koordynatora z wrocławskiego szpitala? Mateusz opisał dzień, w którym we wrocławskim szpitalu wykonano aż dwie transplantacje serca.

To był maj 2022 roku. Budzik zadzwonił wtedy już o godzinie 5 rano. Szybko go wyłączył, żeby nie budzić rodziny. Żonę zostawił w tym dniu w domu z dziećmi, maluchy od kilku dni gorączkowały. Po 45 minutach był już w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym. Zaczął od sprawdzenia wyników przyjętych dzień wcześniej pacjentów, potem pobierał krew pacjentom, którzy zgłosili się na wizytę w poradni transplantacyjnej, zajmował się osobami przyjętymi do kwalifikacji do transplantacji - do jego zdania należy wykonywanie próby wysiłkowej z pomiarem zużycia tlenu, miał też trochę pracy z dokumentacją, z przedłużeniem zgłoszeń pacjentów oczekujących na pilne transplantacje.

Gdy około godziny 15:00 na ekranie telefonu wyświetlił mu się numer "Poltransplantu" wiedział, że to prawdopodobnie oznacza szansę dla któregoś z chorych. Okazało się, że szpital oddalony od Wrocławia o około 200 kilometrów zgłosił dawcę, a serce będzie odpowiednie dla pacjenta czekającego we Wrocławiu na pilną transplantację. Zawsze w takiej sytuacji ostateczną decyzję podejmuje zespół transplantacyjny. W tym przypadku zespół zdecydował, że stan biorcy umożliwi wykonanie transplantacji, nie ma przeciwwskazań.

200 kilometrów to odległość pozwalająca na transport organu droga lądową, karetką. Wygląda na to, że transport uda się nam wykonać ambulansem w obie strony. Aby zebrać zespół pobierający, przeszczepiający, zamówić ambulans z kierowcą oraz przygotować potencjalnego biorcę narządu, wykonuję kilkadziesiąt połączeń - tak wspomina też dzień Mateusz.

O godzinie 17:00 otrzymał informację, że pobranie narządów będzie możliwe dopiero następnego dnia popołudniu. To było przed długim weekendem, szpital opiekujący się dawcą chciał wykonać najpierw wszystkie pilne zabiegi, nim udostępni salę operacyjną zespołom transplantacyjnym pobierającym narządy.

W głowie Mateusza zapaliła się wtedy lampką alarmowa. Uświadomił sobie, że zbliżający się długi weekend może oznaczać także inne problemy, jak na przykład korki na autostradzie A4 . Zaczął szukać innego rozwiązania. W mieście, w którym przebywał dawca nie ma lotniska, więc Mateusz zaczął szukać lądowiska, na którym mógłby wylądować policyjny śmigłowiec. Okazało się, że jedynym takim miejscem jest stadion koło szpitala. Policjanci zdecydowali, że może tam wylądować ich śmigłowiec. Mateusz uzyskał zgodę kierownictwa policji, wyznaczono załogę do wykonania tego zadania.

Dochodziła godzina 18:00. Mateusz wychodził z pracy, gdy zobaczył na ekranie telefonu następne połączenie z "Poltransplantu". Okazało się, że kolejny pacjent wrocławskiego szpitala może otrzymać szansę na życie, dawcę zgłosił jeden z pomorskich szpitali. Planowo serce to miał otrzymać pacjent z innego ośrodka, ale pojawiły się u niego przeciwwskazania do transplantacji. Pobranie było zaplanowane na godzinę 5:00 rano, udało się szybko zorganizować zespół.

Zespół wrocławskiego szpitala zdecydował, że serce zostanie przeszczepione 45-latce czekającej na zbieg w domu, mamie pięciorga dzieci. Mateusz wrócił do domu, ale jego telefon ciągle dzwonił. 45-latka nie miała czym dojechać do szpitala, wojskowi lotnicy nie mieli wolnej maszyny, okazało się też, że są jakieś wątpliwości dotyczące serca dawcy z pomorskiego szpitala. Mateusz zorganizował pacjentce przejazd karetką, zorganizował transport serca dla niej turbośmigłowym samolotem LPR, z zespołem zgodził się pojechać specjalista kardiolog i ocenić stan serca dawcy.

Koordynator skończył pracę o 3:00 nad ranem, przespał się dwie godziny i znowu był na nogach. Przygotował dokumenty, odprowadził 45-latkę na salę operacyjną, pojechał ambulansem na wrocławskie lotnisko po serce dla niej. Po chwili odpoczynku zajął się koordynowaniem drugiej transplantacji - dokumentacją, rozmowami z szefem stadionu i przekonaniem go, by pozwolił tam na lądowanie śmigłowca i wieloma innymi sprawami. Do domu wrócił wieczorem. Obie transplantację się udały.

Niezwykłe spotkanie

Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Jednego dnia Szymon cieszył się czasem spędzonym z bratem, a dwa tygodnie później już nie żył. Pobrano od niego narządy do przeszczepów. Rozmawialiśmy o tym w domu, wiedzieliśmy, jaka była jego wola - opowiada pani Agnieszka, mama Szymona. Mateusz Rakowski był tym, który zdecydował się porozmawiać z Agnieszką i jej mężem o możliwości pobrania od Szymona narządów.

Wrocławski szpital nie odmawia ratunku

Każdy pacjent to inny przypadek i inne wyzwanie. W 2022 roku Uniwersytecki Szpital Kliniczny we Wrocławiu zgodził się przyjąć pacjenta pilnie potrzebującego pomocy, który przyleciał z Tromsø w Norwegii do Polski specjalnym transportem medycznym.

50-latek z Polski pracował w Norwegii. Doznał rozległego zawału serca. Niestety, jego serce uległo tak dużemu zniszczeniu, że praktycznie przestało pracować. Wdrożone leczenie nie przyniosło poprawy. Mężczyzna był podłączony do ECMO i pompy wspomagającej pracę serca, ale był przytomny, rozmawiał z pracującą w szpitalu anestezjolożką z Polski, która wiedząc, że mężczyzna bez transplantacji nie ma szansy na życie, zaczęła szukać dla niego pomocy. Jeden ośrodek odmówił, ale wrocławski szpital zdecydował się pomóc. Lotniczym transportem Cessna Babcock Scandinavian AirAmbulance mężczyzna przyleciał z Tromsø. Wprost z płyty wrocławskiego lotniska pacjent wyruszył na Oddział Intensywnej Terapii USK. Pacjent podłączony do specjalistycznych urządzeń miał w ciele wiele kaniul, wyciągnięcie go z samolotu i przełożenie do karetki zajęło kilkadziesiąt minut - wspomina Mateusz. Przepięliśmy pacjenta do naszych urządzeń, żeby Norwedzy mogli zabrać swój sprzęt - opowiada koordynator. Pacjent z małą pompą wspomagającą pracę serca został wypisany do domu.

Mateusz wspomina także m.in. pacjenta, który czekał na pilną transplantację serca. Znalazł się dla niego dawca. To był pacjent, u którego z powodu złego kurczenia się serca w lewej komorze utworzyła się skrzeplina. Gdy przyszedłem do niego, żeby podpisał zgodę na zabieg zauważyłem, że ma objawu udaru - opowiada koordynator.

Serce zostało przeszczepione innemu pacjentowi, a mężczyzna trafił natychmiast na zabieg trombektonii, podczas którego udrożniono naczynie. Dwa tygodnie później mężczyzna przeszedł udaną transplantację serca. Śladem po udarze jest tylko niedowład ręki. Gdyby w tym czasie nie był w szpitalu prawdopodobnie by nie żył.