Wierni z Lądka-Zdroju byli o krok od straty swojego wielkanocnego symbolu. XVIII-wieczna rzeźba Zmartwychwstałego Jezusa Chrystusa, która była wystawiana przed ołtarz podczas świąt, została mocno poturbowana podczas wrześniowej powodzi. Dzięki zaangażowaniu parafian - m.in przewodniczki lądeckiej - Ewie Zadorze, udało się ją odrestaurować. Teraz daje mieszkańcom nadzieję na lepsze jutro.
Dla powodzian z Lądka-Zdroju to wyjątkowe, choć trudne święta - pierwsze po zeszłorocznym kataklizmie. Wielka woda zniszczyła tam nie tylko rynek, domy i ulice, ale także kościół Narodzenia Najświętszej Marii Panny.
Na szczęście budynek znajduje się na wzniesieniu i do środka dostało się zaledwie 30 cm wody, która uszkodziła tylko posadzki. Ale plebania przyjęła główną falę powodziową, płynęły z nią samochody, drzewa i dobytek ludzi. Woda w kancelarii sięgała sufitu - opowiada RMF FM Ewa Zadora, przewodniczka lądecka.
Niestety właśnie tam, na szafie, przechowywana była niezwykle cenna dla lądczan, drewniana rzeźba Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego. To dzieło Michała Klahra z 1735-1740 roku. Zgodnie z wieloletnią tradycją była wystawiana na widok publiczny tylko w czasie mszy świętych w wielkanocną niedzielę.
Kiedy woda opadła, znaleźliśmy w szlamie poturbowanego, pokaleczonego Jezusa - opowiada reporterce RMF FM Martynie Czerwińskiej przewodniczka. Dzięki staraniom parafii, ale też wiernych udało się rzeźbę oczyścić i częściowo odrestaurować. Figura - mimo bolesnych doświadczeń, ma się w niedzielę pojawić przy ołtarzu.
Dziś to dla nas już nie tylko cenny eksponat, nie tylko symbol świąt, ale także symbol zwycięstwa życia nad śmiercią. Niesie nam nadzieję i wiarę, że podniesiemy się z kolan. Przed nami co najmniej dekada wysiłków, inwestycji i wspólnej pracy. Mamy nadzieję, że będzie jeszcze lepiej niż przed powodzią. Ciągle sobie powtarzamy, że będzie dobrze. Nie mogę mówić, bo zaraz się rozpłaczę. Tak, będzie jeszcze piękniej. Na razie trudno mówić o radosnych świętach, bo ten tragiczny czas, mimo, że minęło ponad pół roku wciąż dla nas trwa. Po tym co przeżyliśmy trudno zachować radość ducha, ale tli się w nas ta przygaszona nadzieja - dodaje wzruszona Ewa Zadora.