Zarzuty sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym usłyszał 33-letni mężczyzna, który według policji jechał w Warszawie samochodem z prędkością co najmniej 350 kilometrów na godzinę. Podejrzany wpadł po tym, jak w sieci pojawił się film z brawurową jazdą, na którym zarejestrowano, jak wskazówka prędkościomierza zbliża się do 400 kilometrów na godzinę.

Po zatrzymaniu i postawieniu mu zarzutów 33-latek stracił prawo jazdy. Potem zwolniono go do domu. Mężczyzna nie przyznał się do zarzutu.

Jego bmw zostało zabezpieczone na policyjnym parkingu.

Oprócz kierowcy zatrzymano również 38-letniego pasażera, który jest świadkiem w sprawie.

Obaj mężczyźni to Polacy, którzy nie byli notowani ani w ruchu drogowym, ani w sprawach kryminalnych.

Jak ustalił dziennikarz RMF FM Krzysztof Zasada, w zarzucie napisano, że podejrzany sprowadził niebezpieczeństwo katastrofy, kierując pojazdem z prędkością co najmniej 350 kilometrów na godzinę, trzymając w jednym ręku telefon.

Teraz prokuratura odniesie się do zarzutów, a także - z pewnością powołując biegłego - ustali, z jaką dokładnie prędkością poruszał się samochód. Policja, stawiając oskarżenie, oparła się na filmie opublikowanym w sieci. Są jednak wątpliwości, czy to auto mogło rozwinąć taką prędkość.