Książka Katarzyny Kachel, jak podkreśla sama autorka, nie jest łatwa. Ale jest książką ważną, osobistą, dającą nadzieję. „Nie chciałam chować się za historiami tysięcy kobiet, które doświadczają tej straty. To też moja historia. Opowiedziałam o niej po raz pierwszy publicznie, używając narzędzia, które, jako dziennikarka, znam najlepiej. Potrzeba jej napisania wzięła się jednak nie tylko z osobistego przeżycia, czy chęci znalezienia języka, który by o nim opowiadał, ale też z poczucia, że tak samo jak ja, wiele kobiet nie daje sobie prawa do przeżycia żałoby. Że jest społecznie i pokoleniowo nieuznawana” – mówi w rozmowie z dziennikarką RMF FM Katarzyną Staszko.

Katarzyna Staszko, RMF FM: Dzięki Tobie kobiety, które doświadczyły straty i dla których ważne było, żeby móc o tym powiedzieć głośno dostały taką szansę. Jaki obraz malują?

Katarzyna Kachel, autorka książki "Wszystkie moje straty. O ciąży, traumie i odzyskanym życiu": Wiele z nich wymazuje ten etap, nie pozwala sobie na przeżycie żałoby, odcina się od doświadczenia, inne z kolei chcą o tym mówić, ale nikt nie chce ich słuchać, wiele nosi w sobie traumę, złość, poczucie osamotnienia i niezrozumienia. Moje bohaterki, pewnie nie tylko one, mają także bolesne poczucie niezaopiekowania i nieposzanowania dla tego, czego doświadczyły. Potwierdzają to choćby badania przeprowadzone przez Fundację Czułość,  z których wynika, że w szpitalach wciąż  brakuje odpowiednio podanej i pełnej informacji, że kobiety nie zostają odpowiednio zaopiekowane na oddziałach, często nie wiedzą, jakie są ich prawa i czują się traktowane przedmiotowo. Mam nadzieję, że ich głos, będzie usłyszany przez partnerów, bliskich, ale także przez osoby, które pracują z kobietami po stracie ciąży w gabinetach, przez lekarzy czy położne.

Słowo, które jest tutaj kluczem to żałoba...

Która zaczyna się już w momencie informacji o tym, że coś z ciążą jest nie tak, że coś dzieje się nieprawidłowego. A więc często jej początek ma miejsce w gabinetach lekarskich, z których kobiety trafiają ze skierowaniem do szpitala. I te same badania pokazują, że aż 68 procent roniących nie miało możliwości skorzystania ze wsparcia psychologa. Czyli lekarz ginekolog informował o tym, że coś poszło nie tak, że płód obumarł i nie poszło za tym żadne objęcie opieką. A przecież w każdej sytuacji kryzysowej ta pomoc powinna być udzielona od razu, bo wtedy  przeżycie straty, czy rozpoczęcie żałoby stałoby się chociaż trochę  łatwiejsze, nie byłoby obciążone traumą. Niestety, ta opieka po poronieniu wciąż nie jest w szpitalach właściwa. To już na samym początku sprawia, że kobieta nie tylko doświadcza bólu i straty, ale też niezrozumienia, czasami chłodu, przedmiotowego traktowania, pospieszania, a nawet bagatelizowania. Opuszczając szpital ma więc także poczucie nieadekwatności straty do tego, co czuje i przeżywa; nie umie sobie z tym poradzić, proces żałoby jest zdezorganizowany, trudno wtedy zacząć normalnie funkcjonować i wrócić do życia.

Zauważasz, jak ważne jest to, z jaką reakcją otoczenia spotyka się kobieta.

Tak, bo czasami słyszy komunikaty niewspierające, zarówno w szpitalu, jak i od bliskich. I są to takie sformułowania jak:  "przestań płakać, idź do fryzjera", "wróć do pracy, szybciej zapomnisz", "dobrze, że na tym etapie ciąży", albo "jak raz zaszłaś to zajdziesz drugi raz". Czasami padają  od położnych i od lekarzy, o nich też opowiadają moje bohaterki. Anna Stachulska, cudowna położna i ekspertka w mojej książce przyznaje, że sama kiedyś udzielała pozornie wspierających komunikatów, udzielali ich lekarze, bo na studiach nikt ich do tego nie przygotował. Nie uczyli się, jak rozmawiać o tak szczególnie intymnej stracie jak strata dziecka nienarodzonego.

Czego - zdaniem Twoich rozmówczyń - kobiety oczekują od lekarzy? Jakiej pomocy?

Od lekarzy czy położnych na pewno potrzebują spokojnie podanej informacji zarówno o ich stanie, jak też o procedurach medycznych, potrzebują czasu na zrozumienie sytuacji, oswojenie się z nią. Potrzebują pozwolenia sobie na przeżycie wszystkich emocji. Kobieta w momencie straty jest w szoku, w jakimś pomieszaniu. Jedna z moich rozmówczyń wspomina choćby, że lekarz ginekolog jeszcze tydzień wcześniej mówił "tu widzę nóżki dziecka, tu główkę", a teraz, że "płód obumarł, takie są statystyki". Więc ona nie wie, czy ona miała dziecko, czy płód, czy była matką, czy nie. W takich sytuacjach brakuje konsekwencji w budowaniu narracji. Oczywiście idealnie by było, żeby prócz konsekwencji towarzyszyła temu empatia. Na szczęście coraz więcej się o tych stratach mówi, są szkolenia, konferencje, podczas których uczy się jak informować o tak szczególnym rodzaju śmierci, jaką jest śmierć nienarodzonego dziecka, o poronieniu. Anna Stachulska wspominała, że kiedyś próbowała to robić w bardzo profesjonalny, wręcz pozbawiony emocji sposób, a teraz przynosi dwie chusteczki: dla siebie i dla pacjentki. Najważniejsze, co powinna usłyszeć kobieta i co powinna przede wszystkim zapamiętać, to że nie jest niczemu winna. Ponad 90 procent kobiet ma albo uświadomioną winę, czyli mówi sobie "sprzątałam, zamiatał, prałam to na pewno przez to". Wiele z nich ma winę nieuświadomioną; bo choć zapewniają, że nie czują się winne, wciąż szukają przyczyn i powodów, jak to się mogło wydarzyć. Psycholożki podkreślają, że kobieta na tym pierwszym etapie, zanim wyjdzie ze  szpitala może nie zapamiętać niczego, ale powinna mieć to poczucie, że nie zawiniła i że wszystkie decyzje, które podejmie na tym etapie, są dobre i powinny być jej decyzjami. Nikt jej nie będzie oceniał.

Trudno pytać, kto powinien przeczytać tę książkę. Powiedz więc proszę, co działo się po jej napisaniu i jaki wpływ miała ona na twoje bohaterki?

Są takie bohaterki, która opowiedziały mi swoją historię i mam z nimi kontakt, ale są też takie, które ją opowiedziały i zniknęły, bo uznały, że już są po tej drugiej stronie; wróciły do życia. I to jest naturalne. Zamknął się proces, poszły dalej. Jedna z nich, Kinga jest w ciąży, Małgosia, która nie pochowała dziecka, wzięła udział w zbiorowym pogrzebie dzieci utraconych, dziewczyny kończą terapie, żyją inaczej, ale nie znaczy że gorzej. Dostaję wiele informacji, że książka dała komuś nadzieję, że trafiła do szpitali, że chcą ją przeczytać lekarze czy położne. I to mnie buduje i utwierdza, że było warto ją napisać. Wierzę, że dotrze do tych osób, które jej potrzebują, albo uznają, że może być ważna. Mam też nadzieję, że ta książka pomogła zbudować narrację w mówieniu o stracie ciąży, a także przypomniała, że prócz rytuałów potrzebujemy  żałoby, którą dobrze przeżyć się z bliskimi, wspólnotowo. Wtedy łatwiej możemy wrócić do życia, które może być pełne i szczęśliwe.