Wirusem HIV można zarazić się w różnych sytuacjach i miejscach. Łączy je jedno – potencjalnie zagrożenie dotyczy każdego z nas i od tej reguły nie ma wyjątków. Nawet lekarz, czyli teoretycznie osoba, która w sposób szczególny jest świadoma ryzyka, może przypadkowo zarazić się wirusem. Jak mówi bohater naszej historii, "szanse na zakażenie są minimalne... , ale jak się tak nad tym zastanowić, to przecież jak na loterii - ktoś w tego totka wygrywa".
Młody człowiek ucieka przed policją. Podczas ucieczki wpada na szybę, a roztrzaskane szkło rani go w wielu miejscach. Policjanci łapią uciekiniera i odwożą na izbę przyjęć. Tam szarpiącemu się mężczyźnie pomaga lekarz. Przemywa rany i zakłada kolejne szwy. Ani lekarz, ani policjanci, ani reszta zespołu medycznego, która później będzie się zajmować młodym człowiekiem, nie wiedzą, jak niebezpieczne jest to spotkanie. Dopiero po kilku godzinach dowiadują się, że ich pacjent jest nosicielem wirusa HIV. Nikomu o tym nie powiedział. Potwierdziły to dopiero badania.
Karolina Michalik RMF FM: To twoja historia. Byłeś wtedy lekarzem rezydentem na czwartym roku specjalizacji. Od tych dramatycznych wydarzeń minęły dwa lata. Wtedy nie wiedziałeś, czy nie zmienią one twojej kariery zawodowej.
Maciej Mendel, lekarz rezydent ortopedii na szóstym roku specjalizacji: Kariery jak kariery, ale nawet całego życia. Wydarzenia były dosyć intensywne i potem miałem bardzo dużo przemyśleń na temat swojej pracy i życia. Zaczęło się to tak, że jak każdy młody lekarz zostałem przydzielony do dyżuru na izbie przyjęć. W środku nocy może koło 2:00 lub 3:00 wpadł na izbę ciężko ranny pacjent, z wieloma powierzchownymi ranami, które trzeba było zaopatrzyć.
Pacjent nie przyszedł sam...
Przyszedł w asyście funkcjonariuszy, zaczęło się jego zaopatrywanie. Gdy zaczęliśmy to robić pacjent, pociągnął ręką w momencie, gdy próbowałem go szyć. Nitka napięła się i wystrzeliła kropelkę jego krwi prosto w moje oko. Na początku nie przejąłem się tym za bardzo, czasami takie rzeczy zdarzają. Dokończyłem swoją pracę, ale coś tak nas natchnęło, że może to jest moment, żeby sprawdzić, czy jednak pacjent nie jest czymś zarażony. Wykonaliśmy odpowiednie badania. Okazało się, że pacjent był HIV dodatni.
Jestem lekarzem, niby nas o tym uczyli, ale nagle zorientowałem się, że właściwie sam nie do końca wiem, co robić. Każdy sobie mówił na studiach "zdarza się to raz na kilka tysięcy przypadków, prawdopodobieństwo jest raczej niskie, mnie to nie dotknie". W tym momencie mnie to akurat dotknęło. Zaczęliśmy rozeznawać, co właściwie należy zrobić.
Okazało się, że pierwszym krokiem, jaki powinniśmy wykonać po potwierdzeniu, że faktycznie pacjent jest zakażony, to udanie się na konsultację z lekarzem chorób zakaźnych. Po zakończonym dyżurze z samego rana udałem się na konsultację. Lekarz wytłumaczył, że owszem kontakt krwi z błoną śluzową w oku jest potencjalnie zakaźny, na szczęście uspokoił, że to jest około tysiąca razy mniejsza zakażalność niż w momencie zakłucia (którego w służbie zdrowia boimy się najbardziej), tym niemniej podlegałem już w tym momencie pod tak zwaną "profilaktykę poekspozycyjną", czyli należało mi zapisać odpowiednie leki. To są leki antyretrowirusowe, czyli takie, które mają zapobiegać namnażaniu się wirusa. U osób zakażonych mają służyć temu, aby zakażenie nie postępowało, natomiast u osób, które dopiero co zostały narażone, mogą spowodować, że do zakażenia nie dojdzie. Ich skuteczność jest różna. Niektórzy oceniają, że waha się w okolicach nawet 90 proc., więc zdecydowanie warto je wziąć. I tak oto dostałem zestaw trzech leków, które miałem brać przez 28 dni. Te 28 dni okazało się dosyć stresujące. Dopiero na drugi dzień przyszły przemyślenia, co to będzie dalej...
A różnie mogło być...
Różnie mogło być. Przede wszystkim problem jest taki, że o zakażeniu nie da się dowiedzieć od razu. To można zbadać tylko i wyłącznie poprzez przeciwciała, które organizm musi zdążyć wyprodukować. Pierwsze sensowne badanie, jak twierdzili lekarze chorób zakaźnych, jest dopiero po trzech miesiącach. Dopiero ono mówi, czy faktycznie jesteśmy chorzy, czy nie. Ja oczywiście (jak każdy prawdopodobnie w mojej sytuacji) postanowiłem się zbadać wcześniej kilka razy. Niemniej to wyczekiwanie do trzeciego, a potem szóstego miesiąca, to było siedzenie na rozżarzonych węglach. Człowiek nagle zdaje sobie sprawę z tego, jakie to ma implikacje życiowe. Mam narzeczoną. Oczywiście okres leczenia wiązał się z przymusową wstrzemięźliwością seksualną, natomiast co dalej? Trzeba sobie jakoś wyobrazić całe życie. Zacząłem się zastanawiać, jak na przykład wygląda kwestia posiadania dzieci? Chwilę późnej zacząłem myśleć o swojej pracy. Jestem lekarzem, który operuje na co dzień. Jako taka osoba nie mogę być potencjalnie zakaźny dla pacjentów, bo wtedy to ja mogę narazić ich, więc wiązałoby się to z przekwalifikowaniem, po poświęcaniu już czterech lat pracy na to, żeby tę specjalizację w końcu zrobić. Sytuacja była niewesoła.
Człowiek zaczyna liczyć - prawdopodobieństwo 1:1000, do tego 90 proc. skuteczności czyli 1:10000... Przez chwilę człowiek się uspokaja, mówi sobie "dobrze, dobrze wszystko jest w porządku". A potem znowu wracają myśli: "w tego totka, to jednak ktoś czasem wygrywa i można być właśnie tym jednym..."
Mówiłeś, że pierwsze sensowne badania robi się po trzech miesiącach, a po jakim czasie możemy mieć całkowitą pewność, że nie jest się chorym?
Po sześciu miesiącach. To jest taki moment, w którym uznaje się, że jeżeli wynik jest negatywny. Tu należy pamiętać, że mówimy o wyniku negatywnym, czyli że nie znaleziono wirusów - to znaczy, że generalnie możemy być już spokojni.
I w twoim przypadku udało się?
Tak, w moim przypadku udało się, więc jestem szczęśliwy. Zawsze pilnowałem, żeby się nie zakazić, ale po tych doświadczeniach pilnuję tego zdecydowanie bardziej. Już nie tylko ze względu na perspektywę tego, co mogłoby się stać życiowo, ale sama terapia też nie była do końca przyjemna. Te 28 dni, to było generalnie 28 dni skutków ubocznych leków. To są bardzo duże dawki, takie na których nawet ludzie chorzy nie są przetrzymywani. One się wiążą, głównie z powikłaniami ze strony układu pokarmowego. To wielokrotne bieganie w ciągu dnia do toalety i to bardzo szybko. W moim przypadku zawsze byłem wielbicielem sushi, takiego pakowanego, gotowego, które można sobie kupić. To zawsze było moje jedzenie dyżurowe. Okazało się, że w połączeniu z lekami, sushi smakuje jak stalowa szyna i od tego czasu nie jestem w stanie już go jeść. Niestety nawet dieta zmieniła się na stałe.
Okazało się też, że nie tylko ty musiałeś zostać poddany takiemu leczeniu.
Tak. Kilka innych osób, które brały udział w tej sytuacji również zostało narażonych w różny sposób, dlatego też mieliśmy różne postępowania. Niektórzy mieli kontakt krwi ze skórą, inni obawiali się, że mogli coś połknąć. Każdy miał indywidualnie dostosowane leczenie. No i w związku z tym, apelowałbym do wszystkich, którzy się obawiają, aby po pierwsze nie spanikować w tej sytuacji, a po drugie nie zbagatelizować tego. Bo tak jak mówiłem, jeżeli zadziałamy, dajemy sobie 90 proc. szansy, że nic złego się nie zdarzy.
No i przede wszystkim zapytać lekarza co dalej.
W sytuacji, w której faktycznie wiemy, że jesteśmy narażeni, na pewno warto lekarza zapytać. Tylko tu też trzeba podkreślić, że są pewne drogi, którymi zakazić się nie da. Medycyna przyjmuje, że nie można się zakazić przez pocałunek, o ile nie ma się jakichś ran na błonach śluzowych. Sam kontakt krwi ze skórą też nie jest uznawany za zakaźny. Co oczywiście nie znaczy, że nie należy się go wystrzegać, natomiast w tym momencie można być w miarę spokojnym. Największe ryzyko dla nas to krew, igły i stosunki seksualne.
Taka sytuacja, jaka cię spotkała, to można powiedzieć, przypadek jeden na milion. Bo przecież jako lekarz masz świadomość tego, że z różnymi pacjentami możesz mieć kontakt i oni mogą mieć różne choroby - więc masz rękawiczki, maseczki... a jednak mimo wszystko, nawet tobie przydarzyła się taka sytuacja i wydaje mi się, że to jest taki morał tej historii, że to może dotyczyć każdego z nas.
Absolutnie to może dotyczyć każdego z nas. Może to dotyczyć nas w momencie, kiedy spotykamy się z kimś, a on doznaje prostego urazu, wypadku np. w kuchni przetnie się nożem i staramy się mu pomóc. Nie znaczy to absolutnie, że nie mamy mu pomagać! Tylko tu apelowałbym do wszystkich, którzy pozostają w jakichś relacjach z innymi ludźmi, bliższych lub dalszych. To jest trudny temat, po pierwsze dla osób, które są zakażone, żeby się jakoś ujawniać i innych o tym informować, bo jednak mamy niesłuszny ostracyzm z tym związany i każdy zakażony boi się, jak reszta ludzi do niego podejdzie. Więc z jednej strony apelowałbym do ludzi, którzy wiedzą o innych, że są zakażeni, aby nie usuwali ich ze swojego życia. Ale z drugiej strony apelowałbym do tych, którzy wiedzą, że są zakażeni, jeśli kogoś narażą w jakiś sposób, czy to świadomie czy nieświadomie, aby poinformowali ich i dali im szansę na uniknięcie tego losu.
Z HIV da się żyć.
Da się żyć i jest to nawet życie powiedziałbym w miarę normalne, w tym sensie, że można dożyć sędziwego wieku, można uniknąć wielu powikłań. Jest to związane niestety z leczeniem, które dla organizmu obojętne nie jest, więc nie należy tego bagatelizować. Natomiast medycyna zrobiła teraz duże postępy w tej dziedzinie i faktycznie da się z HIV żyć, tylko trzeba być człowiekiem odpowiedzialnym i pilnować zarówno leczenia swojego, jak i ludzi dookoła.
Bo przecież HIV to jeszcze nie AIDS
Nie. HIV wywołuje AIDS. Można być nosicielem HIV przez całe życie i nie mieć w związku z tym rozwiniętych objawów zespołu AIDS nawet bez leczenia - niektórzy mają takie szczęście. Natomiast na to szczęście nie ma co liczyć. Zawsze trzeba założyć, że skoro mamy tego wirusa w sobie, to potencjalnie AIDS też możemy mieć.
A AIDS jest już bardzo niebezpieczne.
No tak. AIDS to jest deficyt odporności i wiąże się z nim praktycznie każda choroba, jaką możemy sobie wyobrazić.
Możemy mieć np. zmiany skórne, na przykład mięsak Kaposiego jest znanym powikłaniem, a właściwie następstwem, bo tu ciężko mówić o powikłaniu - jest to naturalny przebieg tej choroby. Możemy mieć infekcje wszelakie. I tutaj trzeba podkreślić: nie umiera się na HIV, nie umiera się na AIDS, umiera się na choroby, które są przez to powodowane, a właściwie, którym organizm nie jest w stanie zapobiec.
Karolina Michalik