"Wszystko kręciło się wokół myśli: ograniczać konserwanty, unikać cukru, sól - minimalnie, jeśli herbata - to tylko zielona, mięso gotowane w ziołach, kasza, soja..." - przyznaje w rozmowie z RMF FM Sławomir, który przez półtora roku chorował na ortoreksję. Miał obsesję na punkcie zdrowego żywienia. Zaproszony na rodzinny obiad przywoził zrobione przez siebie potrawy w słoiku.
Magdalena Wojtoń: Sławek, co byś powiedział, gdybym zaprosiła cię do restauracji na schabowego z frytkami?
Sławomir: Jeszcze jakiś czas temu? Nawet jeśli bym był bardzo głodny, to bym odmówił. Nie było takiej siły, która zmusiłaby mnie do jedzenia posiłków, których sam nie zrobiłem. Wolałbym się przemęczyć i zjeść w domu.
Czego się bałeś?
Szkodliwych substancji. Tego, że mięso może być nieświeże, a olej stary. Ustanowiłem sobie rygorystyczną dietę. Nie było zmiłuj. Chyba nawet teraz miałbym problem ze zjedzeniem obiadu w barze. Choć jest już lepiej. Obecnie pracuję poza domem. W innym mieście. Gotuje nam pani, doświadczona kucharka. Sprawdziłem, że wszystko jest świeże i jem bez strachu.
Co się stało, że postanowiłeś jeść tylko zdrowe rzeczy?
Każdy chyba ma taki moment w życiu, że chce coś poprawić w wyglądzie i w samopoczuciu. Pomyślałem, że to zależy od tego, co jemy. Podczas jednego z moich wielu wyjazdów służbowych zaprzyjaźniłem się z właścicielką sklepu z warzywami, fanką zdrowej żywności. Mój szef jest wegetarianinem. Dużo mi opowiadali o tym, co można jeść, co na co jest dobre. Mieli na mnie ogromny wpływ. Zacząłem coraz więcej czytać. Coraz więcej wydawałem na jedzenie.
Zacząłeś myśleć tylko o jedzeniu?
Nie potrafiłem o niczym innym. Tylko układałem w głowie jadłospis: to mogę, tego nie mogę. Zacząłem przesadnie dbać o włosy i czytać, które produkty je wzmacniają. Jeśli czegoś nie mogłem dostać w sklepie, bardzo się denerwowałem. Wpadałem w panikę. Moja praca składa się z częstych wyjazdów, czasem na parę tygodni do małych miejscowości. Zastanawiałem się, czy tam w sklepach kupię jedzenie, którego potrzebuję. Na wszelki wypadek woziłem je ze sobą. Zakupy, życie... Wszystko kręciło się wokół myśli: ograniczać konserwanty, unikać cukru, sól - tylko minimalnie, jeśli herbata tylko zielona, mięso gotowane w ziołach, kasza, soja...
Czytałeś wszystkie etykiety?
To pierwsze, co robiłem. I odkładałem to, co miało wzmacniacze smaku, konserwanty, cukier, za dużo tłuszczu.
To co kupowałeś?
No właśnie. Doszło do tego, że codziennie jadłem to samo. Rano: mleko z płatkami, na drugie śniadanie chleb z białym serem, potem zupa na wywarze z warzyw, kasze, ryż brązowy, mięso duszone, a na kolacje jajecznicę. Zdarzało mi się zjeść czekoladę, ale byłem potem z siebie bardzo niezadowolony. Kiedyś pracowałem w mieście, w którym znalazłem dobrą piekarnię. Pozwoliłem sobie codziennie zjeść jedno ciastko. Smaczne, ale potem czułem taką złość na siebie, że nie miało to sensu.
I nagle od zdrowego jedzenia zacząłeś się źle czuć.
Zauważyłem, że mimo ciężkich treningów tracę siły.
Dużo trenowałeś?
Codziennie półtorej godziny. Siłownia, bieganie. Zauważyłem, że mimo to wiotczeją mi mięśnie. Przecież tyle jadłem, tyle ćwiczyłem. Nie przybierałem na wadze. Początkowo myślałem, że to moja wina, że za mało trenuję. Słabłem. Nazywałem to zapaściami. Doszło do tego, że musiałam leżeć w łóżku, bo na nic nie miałem siły. Włosy nie wypadały, ale zacząłem puchnąć na twarzy.
Co usłyszałeś od lekarza?
Opisałem lekarzowi to, co jem. Kazał mi powoli wrócić do normalnej diety, ale wcześniej o połowę zmniejszyć tę, którą stosowałem. Zacząłem jeść mniej, ale nie było poprawy. Byłem zły. Uważałem, że nie ma racji. Moi przyjaciele też zaczęli mi mówić, że moja dieta mi szkodzi. Złościłem się na nich. Nikt nie był w stanie mnie przekonać. Każdy mnie denerwował. Ja uważałem, że oni wszyscy źle jedzą. Moje jedzenie było zdrowe, ich szkodliwe. Postanowiłem leczyć się sam. W internecie znalazłem chyba tysiąc chorób, których objawy odpowiadały moim, ale powoli je wykluczałem.
Wróciłeś do lekarza?
Byłem w mojej sprawie trzy razy. Dostałem nawet jakieś lekarstwa. Podczas ostatniej wizyty lekarka się na mnie bardzo zdenerwowała. Podniosła głos, kiedy jej powiedziałem szczerze, że na śniadanie znów jadłem płatki. Zapytała, jakie niby mają wartości odżywcze dla kogoś, kto tak jak ja pracuje fizycznie. Bardzo się zdenerwowała i kazała mi iść do psychologa.
Wtedy uświadomiłeś sobie, że coś jest nie tak?
Tak. Przestraszyłem się. Powoli zacząłem jeść biały chleb, wędliny, a nawet kupiłem jogurt z cukrem. Zacząłem się zachowywać dziwnie. Kiedy moi znajomi coś jedli, pytałem, czy mogę to skosztować, czy mogę kawałek. Tak, żeby pokazać sobie, że nie jest to dla mnie problem.
I jak reagował twój organizm na takie jedzenie?
Organizm dobrze. Czułem, że wraca mi siła.
A psychika?
Z tym gorzej. Ale powoli się uczyłem normalnie funkcjonować. Początkowo po takim posiłku wpadałem w panikę. Mówiłem sobie, że źle się stało, że zjadłem coś zakazanego, ale teraz już na pewno to naprawię. Najgorsze było to, że nie widziałem od razu rezultatów i traciłem motywację.
Teraz też ciągle myślisz o jedzeniu?
Myślę dużo, ale nie ciągle. Staram się jeść normalnie. Jest mi lepiej, bo nie tracę tyle czasu na zakupy, na gotowanie, na analizowanie.
Czyli teraz mogę zaprosić cię do restauracji na obiad?
(długa cisza) jakbym miał ją sprawdzoną....
A jeśli nie? Zaryzykowałbyś?
Tak, ale gdyby mnie coś zraziło, to drugi raz bym nie poszedł. Postępem jest to, że kiedy rodzina zaprasza mnie do siebie na obiad, już nie przynoszę swojej porcji w słoikach.