Dzieci po wypadkach, z nieuleczalnymi chorobami, rodzice, którzy usłyszeli od lekarzy, że nie ma lekarstwa poza rehabilitacją - przyjeżdżają do Małopolskiego Centrum Rehabilitacji w Radziszowie. Pracują z nimi terapeutki - Pani Ula i Pani Bogusia. Przekonują, że trzeba się cieszyć nawet z najmniejszej poprawy – każdej nowej czynności, której nauczy się niepełnosprawne dziecko.
Niewielki, ale za to bardzo przytulny gabinet terapeutyczny. Przez okna widać gęsty las. Cisza, spokój. To wymarzone miejsce do pracy terapeuty - przyznaje Urszula Dzidek, która od ponad 30 lat pracuje w Małopolskim Centrum Rehabilitacji w Radziszowie.
Słyszymy śpiew ptaków, stukanie dzięcioła, podziwiamy kolorowe motyle, wiewiórki. To wyjątkowe miejsce, otoczone zielenią. Z daleka od tłumów, ulic. Każda pora roku ma tutaj swój urok. W takich warunkach dzieciom łatwiej zapomnieć o chorobie - podkreśla.
Jako terapeuta zajęciowy i pedagog specjalny, Pani Ula rozpoczęła tutaj pracę w 1988 roku.
To były zupełnie inne czasy - wspomina. Dzieci trafiały do nas bardzo zaniedbane - zwłaszcza z małych miejscowości. Rodzice chyba się ich wstydzili, bo gdzieś na wiosce ludzie wytykali palcami.
Pani Ula przypomina sobie też chłopca z porażeniem mózgowym, którego - jak przypuszcza - trzymano w oborze między zwierzętami. Był przykuty do wózka.
Dziś działa pomoc społeczna, zmieniło się postrzeganie osób niepełnosprawnych. Teraz rodzice przyjeżdżają z dziećmi na turnusy rehabilitacyjne do Radziszowa, by obserwować ich postępy w terapii.
Staramy się postawić na miejscu rodziców, wczuć się w ich sytuację i w sytuację tego dziecka. Widzimy łzy w oczach, gdy nie może wykonać jakiejś czynności - mówi pracująca z Panią Ulą - terapeutka Bogumiła Stasiak.
Przyznaje, że rodzic czasami nie chce przyjąć do wiadomości diagnozy postawionej w szpitalu. Tego, że rehabilitacja jest jedynym sposobem leczenia.
Proces rehabilitacji trwa nieraz bardzo długo, dlatego wciąż dopytują o rokowania, jak jeszcze można pomóc. Aczkolwiek widzimy ogromną miłość rodziców do dziecka. Jeśli zostało zaakceptowane to jest pogodne, radosne - mimo swoich problemów. Czasami jednak rodzic stawia dziecku zbyt wysoką poprzeczkę. Wtedy widać, że jest ono zasmucone, nerwowe - zauważa Pani Bogusia.
Wraz z Panią Ulą obserwują różne reakcje rodziców na chorobę dziecka. Wspominają mamę 10-letniego Adasia z porażeniem mózgowym, która sama pracuje w szpitalu jako pielęgniarka.
Rodzic słyszy od lekarzy, że dziecko - bardzo utalentowane, pięknie gra na skrzypcach - ma dystrofie mięśniową, czyli osłabienie, zanik mięśni, którego nie da się powstrzymać - przytacza kolejne historie swoich pacjentów Pani Bogusia.
Są też nieszczęśliwe wypadki - jak ostatnio na skałkach w krakowskim Zakrzówku. Chłopiec, który z kolegami z klasy świętował zakończenie szkoły, pośliznął się i spadł z wysokości 10 metrów. Stracił przytomność, wezwano karetkę i z poważnym urazem głowy przewieziono go do szpitala na ostry dyżur, a potem na rehabilitację do Radziszowa. Miał duże zaburzenia pamięci. Gdy się tutaj pojawił, nie wiedział co się z nim stało. Na szczęście z pomocą terapeutów powoli wraca do sprawności umysłowej.
Radziszowski szpital stawia na innowacyjne terapie, które wspomagają rehabilitację dzieci. Jedno z pomieszczeń przekształcił w tzw. Salę Doświadczania Świata ze specjalnym wyposażeniem, które ma na celu stymulować zmysły - dotyk, słuch, wzrok. Wpływa to bardzo pozytywnie na pamięć, koncentracje, naukę, a przede wszystkim na chęć podejmowania aktywności przez dzieci.
Pracowaliśmy tam z dziewczynką z ogromnymi problemami ze wzrokiem. Po 3 tygodniach, mama była z nią na kontroli u okulisty, który stwierdził że jest diametralna poprawa, np. potrafi już skupić uwagę na określonym przedmiocie - opowiada Urszula Dzidek.
Inną terapią jest hortiterapia, czyli ogrodolecznictwo. Poprawia się sensoryka małych pacjentów przez dotyk faktur roślin, a także rozwija motoryka dzięki pracy z roślinami, ich sadzeniem, dekorowaniem - jak chwyt, precyzja ruchów.
Plan dnia w czasie jednego turnusu rehabilitacyjnego jest wypełniony co do godziny. Nie ma czasu na nudę, rozmyślanie o chorobie. Są konkretne ćwiczenia do wykonania, zadania, którym trzeba sprostać. A przy tym jest mnóstwo śmiechu i zabawy, zwłaszcza gdy ćwiczy się w grupie swoich rówieśników. Wszyscy wzajemnie się wspierają - także rodzice. Tworzą się nowe przyjaźnie.
Pani Ula wraz z Panią Bogusią dobrze znają imiona swoich obecnych i dawnych podopiecznych. Rodzice traktują je prawie jak członków rodziny. Z ich pomocą uczą się, jak na co dzień zajmować się niepełnosprawnym dzieckiem. A gdy już zakończą pobyt w Radziszowie, dzwonią do siebie, by porozmawiać o piątkach w szkole czy pierwszych sympatiach.