Prokuratura poinformowała o przyczynach tragicznego pożaru w Pszowie (Śląskie), gdzie w kwietniu zginęło pięć osób. Bezpośrednim powodem miało być zapalenie się oleju podczas gotowania i próba gaszenia go wodą.
Nie udało się ustalić, kto z lokatorów użył wody do gaszenia oleju.
Do pożaru budynku mieszkalnego połączonego z hotelem pracowniczym w Pszowie doszło 13 kwietnia br. Obiekt o wymiarach 20 na 55 metrów objęty był ogniem na wszystkich trzech kondygnacjach i na dachu. Z budynku służby ewakuowano 12 osób, w tym dwóch obywateli Ukrainy. Przeszukujący budynek strażacy znaleźli pięć ciał - trzy na pierwszym piętrze, a dwa na poddaszu. Ofiary pożaru to kobieta i czterech mężczyzn. Żeby potwierdzić tożsamość ofiar prokuratura zleciła badania DNA, wszystkie zostały zidentyfikowane. To obywatele polscy.
Po tragedii prokuratura wszczęła postępowanie pod kątem art. 163 Kodeksu karnego, a więc sprowadzenia zdarzenia zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach w postaci pożaru, którego skutkiem była śmierć pięciu osób. Już pierwsze ustalenia wskazywały, że do pożaru doszło, bo ktoś z lokatorów użył wody do gaszenia oleju, co doprowadziło do gwałtownego rozprzestrzenienia się ognia.
Zastępca prokuratora rejonowego w Wodzisławiu Śląskim Katarzyna Pacek-Pielka powiedziała w środę, że opinia biegłego z zakresu pożarnictwa, która wpłynęła przed kilkoma dniami, potwierdziła te informacje. Rzeczywiście źródło ognia było w kuchni. Prawdopodobnie doszło do zapalenia się oleju, który nieustalona osoba próbowała gasić wodą. Pożar rozprzestrzenił się tak szybko, ponieważ mieszkańcy zaczęli otwierać okna, a dom był dodatkowo obłożony boazerią - opisała prok. Pacek-Pielka.
Żaden z przesłuchanych świadków nie był w stanie wskazać, kto próbował gasić olej wodą - czy była to któraś z osób, które chwilę później zginęły w pożarze, czy też inny z lokatorów. Wiadomo jedynie, że to kobieta, która zginęła, smażyła frytki lub placki i prawdopodobnie zostawiła bez nadzoru garnek z olejem.
Postępowanie prowadzone jest w sprawie, nikomu nie przedstawiono zarzutów. Prokuratura zamierza jeszcze m.in. przesłuchać dowodzącego akcją gaśniczą. Chodzi o ustalenie, czy wystąpiły jakiekolwiek przeszkody dotyczące ewentualnych zaniedbań w zakresie przepisów przeciwpożarowych i z zakresu budownictwa, które utrudniałyby tę akcję gaśniczą - wyjaśniła prokurator.
Poza wątkiem dotyczącym samego pożaru wodzisławska prokuratura bada też okoliczności wynajmu lokali w domu, w którym doszło do pożaru. Śledczy zwrócili się do urzędu skarbowego i lokalnych władz i jak dotychczas nie wykryli nieprawidłowości, które skutkowałyby przedstawieniem zarzutów właścicielom domu. Właściciele budynku zostali zobowiązani przez nadzór budowlany do zasięgnięcia opinii biegłego, który ma określić wartość strat i ustalić, czy dom będzie nadawał do użytku.
Jak wcześniej informowała prokuratura, w budynku, w którym doszło do pożaru, okazjonalnie wynajmowano pokoje różnym osobom - pracownikom i ludziom będącym w trudnej sytuacji życiowej. Część z nich miała podpisane umowy najmu, a część zawarła takie umowy jedynie w formie ustnej. Nie była to działalność zarejestrowana jako hostel, czyli podlegająca przepisom ustawy usługach turystycznych czy hotelarskich.