VIII Dyktando Krakowskie już napisane. 500 dorosłych i 100 juniorów zmierzyło się z tekstem w auli Uniwersytetu Jagiellońskiego. To wyjątkowe wydarzenie, które każdego roku przyciąga miłośników języka polskiego, również z zagranicy. Krakowskim Mistrzem Ortografii został Piotr Schabowski. W kategorii "junior" wygrała Aleksandra Gach.
Mistrzowie ortografii rywalizowali w dwóch kategoriach wiekowych - otwartej, przeznaczonej dla osób powyżej 15. roku życia, oraz junior - dla dzieci i młodzieży do 15. roku życia.
W tej pierwszej najlepszy okazał się Piotr Schabowski, który popełnił najmniej - 9 błędów i to do niego powędrował tytuł Krakowskiego Mistrza Ortografii.
W kategorii "junior" triumfowała Aleksandra Gach, która popełniła jedynie cztery błędy.
Tekst dyktanda - jak co roku - ułożyła prof. UJ Mirosława Mycawka.
Tym razem także nie zawiodę uczestników, będą pułapki. Najpierw tekst zostanie odczytany w całości, następnie będzie wielokrotnie powtarzany - zdanie po zdaniu. Łącznie całość powinna zająć ok. 40 minut. Na końcu dyktando jeszcze raz zostanie przeczytane w całości. Potem jury sprawdzi prace i poznamy krakowskiego Mistrza Ortografii - mówiła w rozmowie z reporterką RMF FM Agatą Guz prof. Mycawka, Prodziekan do Spraw Rozwoju i Promocji Wydziału Polonistyki.
Organizatorzy tłumaczą, że Dyktando Krakowskie to nie tylko rywalizacja, ale i święto języka polskiego. Wydarzenie odbywa się bowiem w ramach Miesiąca Języka Ojczystego, który trwa od 21 lutego do 21 marca.
W tym roku gościem specjalnym wydarzenia był prof. Michał Rusinek - literaturoznawca, pisarz, tłumacz, a także były sekretarz Wisławy Szymborskiej i prezes fundacji jej imienia. Jego obecność sprawiła, że ortograficzna przygoda nabrała wyjątkowego charakteru.
Wydarzenie rozpoczęło się o godz. 8, a zakończyło o 15:30.
O poprawność językową zadbało doświadczone jury złożone z ekspertów Wydziału Polonistyki UJ oraz członków honorowych.
W tym roku tekst dyktanda w kategorii junior przeczytał uczestnikom dziennikarz RMF FM Bogdan Zalewski. Nasz redakcyjny kolega wziął potem udział - wraz z dr hab. Michałem Rusinkiem, prof. dr hab. Renatą Przybylską oraz dr hab. Katarzyną Kłosińską - w panelu eksperckim na temat przyszłości języka polskiego.
Jak podkreślają studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego, poprawne używanie gramatyki i ortografii sprzyja prawidłowej komunikacji. Nieprecyzyjne i błędne pisanie może prowadzić do nieporozumień.
Takie dyktanda warto organizować. To promocja języka polskiego. Uważam, że dobrze jest zwracać uwagę na to, jak piszemy. Rzeczywiście, gdy w życiu jest dużo pośpiechu, często używamy skrótów, ale jeśli nie będziemy dbać o język, taki sposób komunikacji może nam wejść w krew - mówi jedna ze studentek Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ja uważam, że w codziennej komunikacji możemy pozwolić sobie na więcej. Jeśli wysyłając SMS, ktoś pominie polski znak i zamiast "ą" napisze "a", to jest to akceptowalne, ale jeśli ktoś robi jawne błędy ortograficzne, np. pisze "rzeka" przez "ż", to powinien bardziej zadbać o język - dodaje inna studentka polonistyki.
Mnie najbardziej razi mylenie znaczenia. Najczęściej słyszę, jak ktoś zamiennie używa słów przynajmniej i bynajmniej, a to przecież dwa zupełnie różne słowa - podkreśla studentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Tekst ubiegłorocznego dyktanda w wersji dla juniorów i dorosłych, a także relację z owego dnia znajdziecie w artykule poniżej.
Głównym patronem medialnym wydarzenia jest RMF FM.
Harcerze z nowohuckiego hufca należącego do ZHP Chorągwi Krakowskiej rozbili obóz w pobliżu Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Po sąsiedzku biwakowała młodzież z Harklowej i Murzasichla. Wspólnie postanowili na stokach Gęsiej Szyi oznaczyć stanowiska górskich roślin: chabra alpejskiego, głodka mrzygłoda, rzeżuszki alpejskiej, okrzynu, pszonaka i ostróżki tatrzańskiej. Tuż przed wyprawą harcerze, wpółsiedząc w półkolu, wysłuchali przestróg druha Zachariasza: - "Pamiętajcie, nie chcę widzieć żadnych czółenek marki Versace czy klapek od Gucciego. Wszyscy muszą założyć porządne obuwie z usztywnioną cholewką." Niestety, świeżo przyjęta do drużyny Żaneta nie skorzystała z instruktażu, gdyż zmorzona całonocną wartą przysnęła.
W drodze na Rusinową Polanę harcerze zrobili półgodzinny postój na jednej z śródgórskich hal. Przechodzący obok nich około trzyipółletni chłopczyk wyrzucił niedojedzonego snickersa do przepływającej nieopodal strużki. Wtem do uszu znużonych marszrutą harcerzy dotarł jakiś chrobot i coś jakby rzężenie. Spomiędzy krzewów wawrzynka i płożącej bażyny wychynął znienacka ciemnobrunatny niedźwiedź, który szponiastą łapą w mig chapsnął resztki batona. Wszyscy rozpierzchli się w popłochu. Nikt nie zgrywał chojraka. Za to nieszczęsna Żaneta pogubiła rzemykowe sandały i byłaby bieda, gdyby nie psi megabohater, chyży border collie, który właśnie z juhasami zaganiał owce do koszaru. Krzyki przerażonych turystów wziął za hasło do zabawy i pędząc w zawrotnym tempie, aportował zguby. Niezrażeni zatrważającą przygodą piechurzy wspięli się na szczyt. Spojrzawszy w lewo, ujrzeli Murań, Hawrań i Szalony Wierch, którego nazwę uznali za najlepszą puentę tej wyprawy.
Randolph, syn pół-Haitańczyka i pół-Polki, w okresie tużpomaturalnym opuścił Swornegacie. Przaśną checzę zamienił na obskurną, zrujnowaną, ale ze zdalaczynnym ogrzewaniem hacjendę w Chyrzynie na ziemi lubuskiej. Ożenił się z pół Chakaską, pół Kirgizką spod miasta Osz w dorzeczu Syr-darii - hodowczynią shar peiów i "pożeraczką" harlequinów. Jego życiem rządziła przemożna żądza zgłębiania historii Europy Środkowo-Wschodniej. O Chyżanach, Hawelanach i innych (nierzadko swarzących się ze sobą) plemionach połabskich czczących Swarożyca wiedział wszystko. Odkąd odkryto ślady Hunów w dorzeczu Narwi, wyprawiał się nad jej dopływy: Rządzę i Orz. Nie zważając na parzące żegawki, żądlące smukwy i chłoszczące go chabazie i burzany, raz po raz zanurzał hebanowy kół w głąb ziemi w poszukiwaniu archaicznego żelastwa.
Ból obrażeń uśmierzał quasi-żelem z warzuchy i ożanki. Ostatnio jednak mocniej zakłuło go w sercu. Rozniósł się bowiem hyr o rychłym fetowaniu Bolesława Chrobrego i tysiąclecia/1000-lecia pierwszej polskiej koronacji. Ale hola, hola! Coś tu jest nie halo! Gorzej - to chąśba w biały dzień! Próżny kronikarzy trud. Cóż, że zdołali dowieść, iż to Popiel nasamprzód był królem i rządził w Krakowie, skoro ów król sczezł w pamięci potomnych. Czyżby dziejopisarzom nie stało akrybii? Czyżby zarzucano im szerzenie arcyfejków? A może Popiel sam sobie winien? Gdybyż - jako ten niedźwiedź w gawrze - w grodzie Grakcha siedział, toby dziś w spiżowym wcieleniu wieńczył cokół pod kościołem Mariackim. Niestety, Popielowi zbrzydły krakowskie buchty i wpółsurowa chabanina, a także to, że niechcący karzą go, każąc wychodzić na pole. Czmychnął więc chwacki huncwot znienacka przez Hamrzysko do Gniezna, narażając swój ród nie tyle na zhańbienie, co na samounicestwienie. Nie dziwota więc, że synalek, niby takie lelum polelum, okazał się zhardziałym chacharem, ciemięzcą i skrytobójcą.
Żonka też nie lepsza - kruszwicka lady Makbet od siedmiu boleści. Z jej poduszczenia ważył się uraczyć stryjów uwarzoną przez siebie parzybrodą, do której skruszył zaprzały wilczypieprz, cuchnący jak trzewia Smoka Wawelskiego. Nie poskąpił też trójniaków z pierzgą i krzyną pokrzyku, hojnie rozlewanych do sinozielonych niby-roztruchanów. Skurkowany wychodził ze skóry, by stryjom dosłownie uchylić nieba. I uchylił, a truchła niezwłocznie rzucił na żer krąpi w jeziorze Gopło. Na znak rozsrożonej tym ekobarbarzyństwem Goplany całe hordy myszokształtnych Erynii, których przywódcą był niejaki Mściwój, dokonały wendety/vendetty, łatwo forsując mury Mysiej Wieży w Kruszwicy. Skądinąd wiadomo, że ze zstępnymi pożartego Popiela też było nie najlepiej: jeden był zepchniętym z tronu hezychastą, drugi zaś krwiożerczym megahultajem. Pożegnali się ze światem niechlubnie. Raz w roku, bodajże w Popielec, małpka z Drzwi Gnieźnieńskich użala się nad losem protoplasty rodu, rzężąco szepcząc: "Miałeś, królu, swój rząd dusz, ostał ci się jeno kurz". Randolph słyszał to na własne uszy i nie da sobie wmówić, że cała historia to wynik mitotwórczego bricolage’u według koncepcji Claude’a Lévi-Straussa. Natomiast co do tego, że obnaża ona blamaż Popielidów - pełna zgoda.