"To był po prostu powolny proces umierania. Umierania mentalnego i fizycznego, który na tyle wykańcza, że człowiek staje się bezradny. Wręcz krzyczy. Krzyczy o pomoc. Po czym dowiaduje się, że to tylko on sam może sobie pomóc" - tak swoją walkę z bulimią wspomina Magdalena Krupa. Przez dziesięć lat chorowała na anoreksję. Później pojawiła się bulimia. Dzięki podjętej decyzji i determinacji wróciła do zdrowia. Dziś pomaga innym i dzieli się swoimi doświadczeniami w Ogólnopolskim Centrum Zaburzeń Odżywiania we Wrocławiu. "W bulimii jest zupełna nienawiść wobec siebie, pogarda, wyrzuty sumienia, wstręt i obrzydzenie" - tłumaczy. "Nie było życia prywatnego. Nie było nauki. Nie było związku. Wszystkie relacje się psuły. W końcu, gdy człowiek czasem dotknie dna, budzi się i chce innego życia" - tak wspomina swój powrót do zdrowia.
Bartłomiej Paulus: Jak wyglądały początki choroby?
Magdalena Krupa: Myślę, że standardowo, tak jak u przeciętnej osoby. Czyli od niewinnego braku poczucia własnej wartości czy samoakceptacji, po lekkie odchudzanie. Później zaczęło to się przeradzać w coraz poważniejsze problemy. Miałam wahania wagi w granicach dwudziestu kilogramów.
Jak wyglądała pani dieta w tym czasie?
Od niejedzenia po jakieś minimalne ilości. Po strach przed różnego rodzaju pokarmami. Lista produktów dozwolonych i zakazanych. Stres przed jakimkolwiek publicznym odżywianiem się czy przed spotkaniami z przyjaciółmi i rodziną. Święta to był zawsze koszmar.
W moim przypadku była to chorobliwa kontrola dotycząca jedzenia. Każdy posiłek był z góry zaplanowany. Jadłospis na cały tydzień, a nawet miesiąc pod kątem kalorii i składników. Musiałam znać dane produkty. Sprawdzone etykiety, ile tam wszystkiego jest. Tłuszczy i kalorii. Nie było żadnego wyjścia poza schemat.
Produkty zakazane?
Cała lista. Większość produktów, którymi się normalny Kowalski odżywia. Wszystko co zawierało jakikolwiek tłuszcz czy większą liczbę tłuszczu. Nie mówiąc o słodkościach i mącznych rzeczach. Zostawały warzywa i bardzo nisko energetyczne rzeczy białkowe.
Później pojawiła się bulimia?
Z mojego punktu widzenia, po prostu, zwyczajnie organizm fizjologicznie nie wytrzymał. Zbuntował się i zaczął domagać się jedzenia, a że mentalnie nadal nie przyjmowałam pożywienia, to trzeba było je jakoś zwracać.
Kiedy nastąpił moment, w którym stwierdziła pani, że potrzebuje pomocy?
Kiedy problem zaczął na tyle narastać, że zaczął obejmować całe życie. Nie było życia prywatnego. Nie było nauki. Nie było związku. Wszystkie relacje się psuły. W końcu, gdy człowiek czasem dotknie dna, budzi się i chce innego życia. To była świadoma decyzja.
To był po prostu powolny proces umierania. Umierania mentalnego i fizycznego, który na tyle wykańcza, że człowiek staje się bezradny. Wręcz krzyczy. Krzyczy o tę pomoc. Po czym dowiaduje się, że to tylko on sam może sobie pomóc. Tak naprawdę myślę, że to jest przełom. Nie walka ze sobą, tylko chęć posłuchania siebie, chęć świadomości siebie, nauczenia siebie, zrozumienia. To jest przełom, kiedy porzucamy tę opozycję wobec siebie. To codzienne stawanie na ringu - ok dzisiaj znowu autodestrukcja, tylko raczej - no jest, jak jest, ale o co mi chodzi. Co chcę dalej. Co chcę z tym zrobić. Czy chcę, bo jeśli nie, to nie warto nawet zawracać tym głowy.
Jak wyglądały pierwsze poszukiwania specjalisty?
U mnie nie było tak, że trafiłam do jednego specjalisty i „eureka”, wszystko się udało. Nie byłam też hospitalizowana. Raczej na własną rękę szukałam ludzi, miejsc i sytuacji, które wpływały na moją samoświadomość. Nie szukałam złotego środka, panaceum. Nie wierzyłam w coś takiego. Myślę, że po trochu każdy człowiek spotkany w moim życiu dołożył jakąś cegiełkę do powrotu do zdrowia.
Najważniejszą rzeczą w powrocie do zdrowia jest po prostu decyzja. Tylko nie taka decyzja, że chciałabym, ale nic nie zrobię, niech ktoś mnie uratuje i za mnie to zrobi. Tylko świadoma i odpowiedzialna decyzja - ok mam problem. Chcę z tego wyjść, ale to też wymaga ode mnie zaangażowania i pracy.
Specjaliści muszą jednak uczestniczyć w powrocie do zdrowia?
W momencie, gdy mentalnie, psychicznie się poukładałam i okazało się, że nie umiem się odżywiać, to trafiłam do specjalisty dietetyka. Natomiast te spotkania były jakimiś impulsami. Dawały jakieś ziarenko, które kiełkowało. Później dzień w dzień samemu trzeba było je rozwijać. Stosować nowe narzędzia i strategie. Codziennie rano wstawać i próbować, żeby się udało.
Jak długo walczyła pani z chorobą?
Nie umiem na to odpowiedzieć. Myślę, że ostatnie lata choroby to już były jakieś działania związane z tym, że ja chcę wrócić do zdrowia. Natomiast uważam, że było za mało mojego zaangażowania. Nie było tej decyzji, o której mówiłam. Gdy nastąpiła decyzja, to muszę przyznać, że zmiana nastąpiła w miesiąc. To był miesiąc drastycznej zmiany i później utrwalanie do pół roku. Nowe nawyki żywieniowe. Nowe uczenie się siebie.
Co myśli osoba chora na anoreksję? Co siedzi w jej głowie?
Nie oszukujmy się. Najważniejsze są wygląd i ciało. To wiąże się z akceptacją siebie. Ja chcę się zaakceptować, ale zrobię to dopiero wtedy, gdy coś tam, coś tam - taki mam warunek. Oczywiście ten warunek cały czas się rozszerza i nigdy nie będzie dobrze. Tu też należy wspomnieć, że w momencie niedożywienia nasz mózg nie pracuje normalnie. To są zwyczajne reakcje chemiczne i fizjologiczne, które zaburzają nasz obraz siebie i nasze postrzeganie innych osób. Inne koleżanki możemy widzieć jako szczupłe, natomiast my będziemy cały czas tymi grubymi. Tymi nie akceptującymi siebie. Cały czas jest to pragnienie kontroli. Nie radzę sobie z czymś w życiu. Więc skupię się nad tym. To będę kontrolować. Dzięki temu będę się czuła bezpiecznie.
Jedzenie to wróg?
Tak. To staje się obsesją. To jest największy wróg. Jest strach, przerażenie i paraliż związany ze wszystkim co dotyczy jedzenia.
Chodziła pani na zakupy?
Tylko wyznaczonymi ścieżkami po wyznaczone produkty. Lista produktów. Zawsze samemu. Zawsze tylko te produkty, które mam kupić w określonej ilości. W określony dzień o określonej porze.
Gdy pojawiła się bulimia, podejście się zmieniło?
W anoreksji jest to dążenie do akceptacji przez to, żebym była szczupła i nawet zadowolenie z tego – patrzcie, ja umiem nie jeść na spotkaniu rodzinnym, a ty jesz. Ja jestem lepsza. W bulimii jest już zupełna nienawiść wobec siebie, pogarda, wyrzuty sumienia, wstręt i obrzydzenie.
Bliscy nie dostrzegli problemu?
Reakcje są różne. Bardzo często spotykamy się z udawaniem, że nic się nie dzieje. Z nadzieją, ok, córka z tego wyjdzie, to się skończy. Później przeradza się to w strach, bo co się dzieje, gdzie my zawiniliśmy. Często bliscy bardziej siebie obwiniają niż skupiają się na tej osobie. Nie taka ich rola. Nikt nie zrozumie osoby chorej. Oni mogą wspierać, mogą czasem pogłaskać, czasem dać kopniaka. Być po prostu. Natomiast to jest praca osoby chorej. Nikt nas nie nauczy na nowo jeść, akceptować się, jeżeli sami tego nie będziemy chcieli.
Ja już żyłam ze swoim partnerem. Jego reakcje były bardzo różne. Od opieki i troski, po strach i ucieczkę. Udawanie, że nic się nie dzieje czy złość. Wszystkie możliwe reakcje emocjonalne, które są wynikiem bezradności. Patrzy się na osobę ukochaną, która praktycznie umiera i nie można nic zrobić. Bo nie można.
Okres powrotu do zdrowia był ciężki?
Piękny. Po dziesięciu latach choroby to był piękny okres. Wreszcie zobaczyłam, że można inaczej, rozwiązania istnieją, że jest inne życie. To nie jest tak, jak stereotypowo często się mówi, że z tym jest się do końca życia. Przerąbane, jak już to masz, to zawsze. Ja po prostu zaczęłam żyć.
Jak dziś wygląda pani podejście do jedzenia?
Zupełnie zdrowo. Lubię jeść. Doceniam to. Pamiętam taki okres, rzeczywiście po rozpoczęciu normalnego odżywiania, bo to była nauka dosłownie jak u przedszkolaka, to była radość z każdego posiłku.
Powrót do zdrowia wymagał ogromnej determinacji? Zmiany podejścia do wielu rzeczy. To była ciężka walka?
Przede wszystkim nie walka. Zmiana zaczęła się w momencie, kiedy przestałam ze sobą walczyć. To jest dla mnie kluczowe i to też chciałabym przekazać. U mnie po momencie przełomu były diametralne zmiany. Z walki ze sobą zaczynam chcieć rozumieć siebie i poznawać. Pracuję nad tym. Po kolei uczę się tych rzeczy. Łącznie z nowymi przekonaniami i zasadami zgodnie, z którymi żyję. Jeśli chodzi o wygląd i akceptację siebie. Ja miałam taką strategię, że nie mogę ufać swojemu wzrokowi. Po prostu będą chwile, kiedy spojrzę w lustro i będzie fajnie, ale i będą takie, kiedy nie będzie. Nie było to moim wyznacznikiem. Wygląd zszedł trochę na drugi plan. Życie stało się najważniejsze.
Czyli pierwszy krok to decyzja, a potem akceptacja siebie?
Myślę, że pierwszy krok to w ogóle wiara, że można z tego wyjść, że istnieje koniec tego. Drugi krok to decyzja. Chcę i godzę się na wszystkie związane z tym konsekwencje. Trzeci krok - wytrwałość i determinacja. Znalezienie być może jakiejś motywacji w sobie. Dlaczego mi na tym zależy. Dlaczego ja nie chcę już takiego życia, chcę inne. W moim przypadku była też chęć pomagania innym.