Zarzuty nienależnego sprawowania opieki nad półtorarocznym synkiem, narażenia go na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a także nieudzielenia pomocy poparzonemu dziecku usłyszała jego matka Monika S. - poinformował prok. Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. Wobec podejrzanej Moniki S. zastosowano policyjny dozór.

REKLAMA
Zdjęcie ilustracyjne

Czy rodzice przyznali się do zarzucanych im czynów?

Kobieta, jak przekazał w czwartek prok. Gąsiorowski, nie przyznała się do popełnienia zarzucanych jej czynów.

W środę zarzuty usłyszał ojciec 1,5-rocznego chłopca Mariusz J. - mężczyzna jest też podejrzany o nieudzielenie pomocy poparzonemu synkowi i narażenie go na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz o spowodowanie lekkich obrażeń ciała u starszego dziecka. Miał kilkukrotnie uderzyć je kijem.

Mariusz J. przyznał się do pierwszego zarzutu, przy czym tłumaczył, że nie poszedł z synkiem do lekarza, bo wierzył w zapewnienia teściowej, że wystarczy smarowanie maścią i nic złego dziecku się nie stanie. Do spowodowania lekkich obrażeń u starszego dziecka się nie przyznaje. W jego ocenie jest dobrym ojcem - mówił w środę prok. Gąsiorowski.

Relacja rodziców

Według relacji rodziców 1,5-roczny chłopczyk nieszczęśliwie poparzył się zupką chińską. Matka miała ją zalać wrzątkiem, postawić na stole, przy którym była kołyska z chłopcem i siedziało przy nim starsze dziecko. Naczynie z zupą zostało szturchnięte i zupa wylała się na młodsze dziecko. Matka dzieci dzwoniła do ich babci i z nią konsultowała, jak leczyć poparzenie. Świadczyć ma o tym zabezpieczona korespondencja telefoniczna. Nikt z domowników nie wezwał do dziecka pomocy medycznej, nie zgłosił się też z nim do lekarza.

Chłopiec z oparzeniami twarzy, szyi, klatki piersiowej, brzucha, obu ramion i pleców, łącznie 15 proc. powierzchni ciała, karetką został przetransportowany najpierw do szpitala wojewódzkiego w Koszalinie. Tam podjęto decyzję o przewiezieniu go do placówki medycznej w Szczecinie, gdzie trafił na stół operacyjny. Było podejrzenie sepsy, chłopiec miał wysoką gorączkę. Obecnie stan jego zdrowia nie zagraża życiu - powiedział PAP prokurator rejonowy w Białogardzie Jarosław Zając.

Sprawa wyszła na jaw przypadkowo, po kilku dniach od zdarzenia, gdy 3 czerwca w mieszkaniu rodziny pojawiła się policja wezwana do awantury między małżonkami. Funkcjonariusze zauważyli leżącego w łóżeczku 1,5-rocznego poparzonego chłopca. Wezwano karetkę. Rodzice zostali zatrzymani. Byli trzeźwi. Starsze dziecko przebywało wówczas u babci.

Co grozi Mariuszowi J. i Monice S.?

Prokuratura Rejonowa w Białogardzie, która prowadzi śledztwo, skierowała do sądu rejonowego wniosek o zastosowanie tymczasowego aresztowania wobec mężczyzny na okres trzech miesięcy. Wskazała, że podejrzany może na tym początkowym etapie postępowania przygotowawczego wpływać na jego bieg oraz próbować się ukrywać lub uciec. Wniosek nie został jeszcze rozpoznany.

Mariuszowi J. i Monice S. grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności.

Z informacji przekazanych przez prok. Gąsiorowskiego wynika, że matka dzieci została przesłuchana przez białogardzką policję, natomiast prokurator dopiero będzie prowadził z nią czynności procesowe. Po ich wykonaniu zostanie ustalona jej rola procesowa w tej sprawie - wskazał prok. Gąsiorowski. Dodał, że o treści zarzutów, jakie zostaną jej ewentualnie przedstawione, będzie informował w czwartek.

Starsze dziecko po zatrzymaniu rodziców przebywało u babci. Prokuratura wystąpiła do sądu rodzinnego o wydanie zarządzeń tymczasowych o pieczy zastępczej dla obojga dzieci.