Mija rok od tragicznej śmierci 25-letniego strażaka Pawła Ziętkowicza z Białego Dunajca, który został dotkliwie pobity podczas bójki w remizie OSP. Mimo upływu czasu nikt nie usłyszał zarzutów, a śledztwo nadal trwa. Rodzina zmarłego zapowiada protest przeciwko opieszałości organów ścigania.
Postępowanie znajduje się na bardzo zaawansowanym etapie, jednak nadal czekamy na dwie kluczowe opinie - z zakresu badań toksykologicznych i biologicznych oraz uzupełniającą opinię Zakładu Medycyny Sądowej, która ma kompleksowo ocenić mechanizm powstania obrażeń - poinformowała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu Justyna Rataj-Mykietyn.
Jak dodała, po uzyskaniu tych opinii prokuratura podejmie decyzję co do dalszego kierunku postępowania i ewentualnego przedstawienia zarzutów.
"Jest nagranie z monitoringu, są świadkowie". W niedzielę protest
Rodzina zmarłego strażaka Pawła Ziętkowicza nie kryje rozgoryczenia i zapowiada protest przeciwko opieszałości śledczych.
Mija rok od śmierci mojego syna, a mimo licznych dowodów nikt nie został zatrzymany. Jest nagranie z monitoringu, są świadkowie, którzy widzieli brutalną napaść i nie zareagowali, a mimo to nikt nie poniósł konsekwencji. Dlaczego to tyle trwa? Dlaczego pomija się dowody? Żądamy rzetelnego śledztwa i ukarania winnych - poinformowała matka zmarłego, Anna Ziętkowicz.
W najbliższą niedzielę, 3 sierpnia, po mszy w intencji strażaka na cmentarzu w Białym Dunajcu, rodzina i mieszkańcy organizują protest pod hasłem "Sprawiedliwość dla Pawła Ziętkowicza".
Co wiemy o tragedii w Białym Dunajcu?
Do tragicznego zdarzenia doszło w nocy z 1 na 2 sierpnia 2024 r. w remizie OSP w Białym Dunajcu. Według ustaleń prokuratury, doszło tam do bójki, po której 25-latek trafił w ciężkim stanie do szpitala w Nowym Targu.
Matka strażaka powiedziała Onetowi, że w miesiącach przed tragedią jej syn mniej angażował się w działalność OSP z powodu urazu nogi, którego doznał podczas jednej z akcji. Po operacji dopiero wracał do pełnej sprawności.
Mimo to w ferlny wieczór od godziny 20, Paweł był wielokrotnie nagabywany telefonicznie przez innych druhów, którzy nalegali, by dołączył do nich w remizie. Strażacy spotkali się tam, by przygotować się na parafialny odpust planowany na kolejny dzień. Ostatecznie, około godziny 22, odebrał kolejny telefon z poleceniem, by pojechał do lokalnego baru po burgery dla biesiadujących strażaków. Uległ namowom i pojechał, choć - jak wspomina matka - miał opory przed wyjściem z domu.
Niejasności pojawiają się w momencie, gdy Paweł wrócił z jedzeniem do remizy. Wiadomo jedynie, że doszło tam do awantury pomiędzy nim a innym strażakiem, która przerodziła się w bójkę.
Około godziny 2 w nocy Paweł wrócił do domu. Rodzinę obudziły głośne krzyki i dobijanie się do drzwi. Jak relacjonowała matka, inny strażak - około 40-letni druh z OSP - przyprowadził pobitego Pawła pod dom, krzycząc do jego ojca. Mimo starań lekarzy zmarł kilka dni później.