Awantura za awanturą na demonstracji przeciw przyjmowaniu przez Polskę migrantów. Zgromadzenie zakłócali ci, którzy wcześniej protestowali przeciw obecności faszystów w życiu publicznym. Co najważniejsze, nikt nie został poszkodowany. Oba zgromadzenia o godz. 14:00 zostały rozwiązane.
O godz. 11:30 rozpoczęła się cicha i niezbyt liczna manifestacja stowarzyszenia Zjednoczeni Przeciw Rasizmowi. Zebrani przyszli protestować przeciw faszyzmowi i demonstracji Konfederacji i Ruchu Obrony Granic Roberta Bąkiewicza. Oni zorganizowali z kolei marsz pod hasłem "Stop imigracji".
Przed warszawską rotundą zebrało się około stu osób, którzy mieli ze sobą tabliczki i transparenty. Jeden z nich głosi "Migranci mile widziani". Jestem za różnorodnością i za przyjmowaniem ludzi, którzy naprawdę są w potrzebie. Ja nie mówię, że mamy wpuszczać każdego jak leci, otworzyć granice, zdjąć straż i niech wchodzą. Trzeba ich sprawdzać - mówiła jedna z uczestniczek demonstracji.
Awantura za awanturą
O godz. 12:00 pod Pałacem Kultury i Nauki rozpoczęła się z kolei demonstracja przeciw przyjmowaniu przez Polskę migrantów. Na miejsce przybyła duża grupa kibiców Legii Warszawa, która głośno krzyczała i wyrażała swoje niezadowolenie rządem Donalda Tuska i jego polityką migracyjną.
Jak relacjonował reporter RMF FM Michał Radkowski, przez policyjny szpaler próbowała dostać się na tę manifestację słynna aktywistka "babcia Kasia", jednak policjanci jej na to nie pozwolili.
Chwilę później za plecami organizatorów pojawiła się grupka osób z konkurencyjnej demonstracji przeciw faszyzmowi, która rozwinęła transparent. To rozjuszyło uczestników manifestacji Konfederacji, którzy zaczęli krzyczeć w ich stronę, że są prowokatorami. Policja wydawała się być tym kompletnie zaskoczona i zaczęła rozdzielać obie strony.
Gdy funkcjonariuszom udało się otoczyć grupę, tym razem za sceną, na której przemawiali organizatorzy antyimigranckiej manifestacji, pojawiła się ponownie "babcia Kasia" z tęczowym plecakiem. Tłum zaczął biec w jej stronę, co sprawiło, że znów policjanci ruszyli do akcji. Mundurowi wzięli aktywistkę za ręce i nogi i wynieśli, ale tłum uczestników ruszył za nimi.
Jak informował nasz dziennikarz, było bardzo głośno, niecenzuralnie z obu stron, a na miejscu było pełno szamoczących się osób. Mimo licznej obecności funkcjonariuszy, policja miała problem z zapanowaniem nad tłumem.
Bardzo niespokojnie zrobiło się gdy marsz ruszył sprzed Pałacu Kultury i Nauki. Po drodze jego uczestnicy przechodzili obok rotundy, zatrzymali się obok kontrmanifestacji i zaczęli wykrzykiwać obraźliwe hasła. Policjanci przebiegali raz na jedną, raz na drugą stronę, by zapanować nad tłumem. Co chwilę zjeżdżały kolejne wozy na sygnale.
W pewnym momencie kibice przebiegli z przystanku tramwajowego wprost na chodnik, a dwie grupy zaczęły się do siebie zbliżać. Policjanci zaczęli tworzyć kolejne szyki, by odgrodzić krzyczących, w tłum zaczęły lecieć szklane butelki, które na szczęście rozbijały się tylko o chodnik. Finalnie oba zgromadzenia - zgodnie z planem - zostały rozwiązane o godz. 14:00. Co najważniejsze, nikt nie został poszkodowany.
Marsze Konfederacji poza Warszawą odbyły się w sobotę w jeszcze 80 innych miastach.