Przez dwa lata w Domu Matki na warszawskiej Białołęce schronienie znalazły 122 osoby. Kobiety z małymi dziećmi i w ciąży, głównie uciekające przed wojną w Ukrainie, trafiały tu na kilka tygodni albo miesięcy - do momentu, w którym były gotowe stanąć na własnych nogach. Teraz dom zamieszkuje sześć matek z dziećmi, ale rodziny właśnie się pakują. Placówka straciła głównego sponsora i z końcem czerwca musi zwolnić zajmowany budynek.
Kartony i worki z rzeczami stoją obok wciąż używanych dziecięcych łóżeczek i zabawek. Trwa pakowanie rzeczy, ale w siedzibie nadal dzwoni alarmowy telefon.
Zadzwoniła do nas dziewczyna w ciąży, uciekająca z Zaporoża i oczywiście nie mogłyśmy jej odmówić pomocy - mówi w rozmowie z RMF FM Anna Kłos, koordynatorka Domu Matki z ramienia Fundacji Inna Przestrzeń. Powiedziałyśmy, żeby przyjeżdżała, to gdzieś ją ulokujemy, bo zawsze znajdzie się miejsce, nawet na kanapie. Finalnie udało się znaleźć zakwaterowanie, którego nie straci. To niejedyna taka historia, bo odbieramy takich telefonów po kilka w tygodniu, przynajmniej co drugi dzień - dodaje.
"Dom Matki to przedsięwzięcie na niespotykaną skalę"
Dom Matki działa w ramach fundacji Inna Przestrzeń. Powstał dwa lata temu z inicjatywy Provident Polska, który finansował funkcjonowanie domu.
"W związku z tym, że znacząco spadło zainteresowanie placówką, podjęliśmy decyzję o zakończeniu projektu z końcem czerwca. Ostatni podopieczni, którzy przebywali w placówce, mają zapewnione nowe lokum" - informuje nas mailowo Karolina Łuczak, dyrektorka Biura Prasowego i Komunikacji Wewnętrznej Provident Polska S.A.
"Dom Matki to przedsięwzięcie na niespotykaną skalę. Udało się je zrealizować dzięki zaangażowaniu całego zarządu firmy. Ważne było także pozyskanie wsparcia finansowego ze wszystkich rynków Grupy IPF. Domu Matki nie byłoby także bez pracy naszych wolontariuszy, którzy nie tylko wykonali prace remontowe i wyposażyli placówkę, ale także wspierali jej mieszkańców przy różnych okazjach" - dodaje.
Wolontariuszki i koordynatorki Domu Matki nie wyobrażają sobie zakończenia działalności.
To nie jest tak, że pomagamy wyłącznie rodzinom, które u nas mieszkają - mówi Anna Kłos. Przekazujemy też wyprawki, rozdajemy mleko modyfikowane, przygotowujemy paczki i na co dzień dokarmiamy dwieście osób! To m.in. byłe mieszkanki naszego domu, które korzystają z takiej pomocy. Teraz znaleźliśmy się w takiej sytuacji, w której pieniądze na nasze działania po prostu się skończyły. I jeśli się nie znajdą, to jak każda działalność, na którą się skończą pieniądze, będziemy musieli po prostu zniknąć - podkreśla koordynatorka.
"Kobieta i jej dziecko to dla nas po prostu centrum wszystkiego"
Dom Matki na Białołęce z założenia miał pomagać kobietom w ciąży i mamom z najmłodszymi dziećmi do 12. miesiąca życia. Na początku trafiały tu prawie wyłącznie mamy z Ukrainy, które uciekały przed wojną.
W tej chwili głównie pomagamy dziewczynom, które są ofiarami przemocy, które z jakiegoś powodu musiały opuścić miejsce zamieszkania - mówi Anna Kłos. Pomagamy też innym migrantkom, które w Polsce są bardzo trudnej sytuacji oraz polskim dziewczynom, które z jakiegoś powodu nie mogą uzyskać pomocy tam, gdzie mieszkają. Na przykład ostatnio zabieraliśmy dziewczynę z Ostrołęki, bo najbliższy dom samotnej matki, do którego mogła się udać, był ponad 150 kilometrów od niej - informuje.
Prowadzące Dom Matki podkreślają, że zapewnienie dachu nad głową to dopiero początek. Kobiety mają tutaj opiekę specjalistów, uczą się polskiego i angielskiego, przygotowują się do życia na własny rachunek.
Działamy w ten sposób, że kobieta i jej dziecko to dla nas po prostu centrum wszystkiego - mówi dziennikarce RMF FM Anna Kłos. Mamy procedury dotyczące postępowania w ciąży, mamy zaprzyjaźniony szpital położniczy, gdzie zawsze nasze mamy są bez problemu przyjmowane. Nasz personel jest przeszkolony nie tylko z podstawowych umiejętności pierwszej pomocy, ale także z pierwszej pomocy psychologicznej, z pomocy noworodkom, z reagowania i pierwszej pomocy dla kobiet w ciąży. Posiadamy sprzęt diagnostyczny, który pozwala nam na bieżąco monitorować stan zarówno mamy, jak i maluszka, jeśli już jest na świecie. Mówimy tu o specjalistycznych wagach, glukometrach, inhalatorach, aspiratorach jednorazowych dla dzieci czy o całej masie innego sprzętu. Kiedy przychodzi czas porodu, nasze pracownice jadą w charakterze tłumacza i wsparcia z mamą do szpitala - wyjaśnia.
Tak było nie tylko w przypadku mam z Ukrainy, ale też z Filipin i Zimbabwe. Później mamy mogły przebywać w Domu Matki do ukończenia przez malucha roku. To kobiety o bardzo trudnych historiach.
Jedna z naszych mama przyjechała do nas bezpośrednio z domu, gdzie wyszła ze starszą córką spod gruzów, a część jej rodziny niestety tam zginęła - opowiada nam pani Ania. Mieliśmy mamę, która do ósmego miesiąca ciąży nie była u lekarza ginekologa, bo nie miała dostępu do opieki medycznej. Mieliśmy kobiety, które w ciąży przeżywały innego rodzaju traumę, które w ciąży były niedożywione. Na szczęście dwanaścioro niemowląt, jakie przez ten czas urodziły się tutaj, są całkiem zdrowe - informuje.
Wzruszające historie kobiet, które znalazły tu schronienie
Sześć rodzin, czyli mam z dziećmi, to aktualni podopieczni. Ale inne liczby są zdecydowanie większe.
W tak zwanej opiece codziennej mamy 53 rodziny, to jest prawie 200 osób, które wspieramy regularnie paczkami żywnościowymi, paczkami z chemią, ubraniami - wymienia Iwona Gryta, zastępczyni koordynatorki Domu Matki. Współpracujemy z bardzo wieloma innymi organizacjami i fundacjami. Dzielimy się pozyskiwaną przez nas żywnością, do tej pory rozdaliśmy już ponad 90 ton żywności. Oprócz tego cyklicznie organizujemy wydarzenia, w czasie których wydajemy prezenty, pomoc żywnościową, pomoc chemiczną, wyprawki dla dzieci idących do szkoły. A w tym wszystkim pomagają nam mieszkanki, które usamodzielniły się, ale cały czas do nas wracają - na pomoc w akcjach, na wspólne gotowanie, przygotowywanie przetworów, ale też czasami po doraźną pomoc, kiedy mają trudniejszy czas - dodaje pani Iwona.
Jedną z aktualnych wolontariuszek jest była mieszkanka, pani Tatiana. Przyjechała z synkiem w maju 2022 roku, tydzień po uruchomieniu placówki. Z wojenną traumą.
Widzieliśmy straszne rzeczy, pracował z nami psycholog, mój syn przez pierwszy miesiąc w ogóle nie wychodził z pokoju - opowiada nam Tatiana. Mieszkaliśmy tu pół roku i naprawdę czuliśmy się jak w domu, jak w rodzinie. A kiedy się wyprowadziliśmy, dalej otrzymywaliśmy pomoc i wsparcie, kiedy potrzebowaliśmy leków, jedzenia czy ubrań. Dziś, jeśli trzeba pomóc innym, od razu tu przyjeżdżam - mówi.
Trzy dni po urodzeniu dziecka trafiła tu pani Halina. Kobieta, u której mieszkałam, wymówiła mi mieszkanie i z trzydniowym Jaromirem, starszym, pięcioletnim synkiem i jedenastoletnią córką, znaleźliśmy się tutaj - wspomina pani Halina. Teraz mieszkam poza tym domu, ale trudno sobie samej radzić. W dodatku młodszy synek często choruje. Cały czas dostajemy z Domu Matki pomoc, ubrania, buty. To dla nasz bardzo ważne - mówi wzruszona.
Każda historia matek znajdujących tu swoje miejsce jest bardzo trudna. Pierwsza dziewczyna, która wprowadzała się tutaj po tym, jak rozpoczęłam pracę, dzwoniła do nas kilka razy i kilka razy zastanawiała się, czy do nas przyjeżdżać, czy nie - mówi nam Iwona Gryta. Żyła wtedy z ojcem swojego dziecka, był tam problem alkoholowy i zaczęła się bać przemocy. Kiedy wyrzucił ją z niespełna miesięcznym dzieckiem na ulicę to była ta kropla, która przepełniła czarę. Pamiętam ten moment, kiedy siedziałyśmy obie i ona zrozumiała, że jest bezpieczna - wspomina.
Mama przyjechała do nas prosto z frontu, jej dom został zbombardowany - mówi pani Ania. Opowiadała, że jej starsza córka chciała zjeść śniadanie, w związku z czym obudziła ją wcześniej niż zwykle i zaciągnęła ją do kuchni, która była w innej części budynku. I tak naprawdę tylko dlatego one to bombardowanie przeżyły. Niestety, jako jedyne z osób, które były w tym budynku... Jej ciąża była bardzo wyczekiwana, bo po starszej córce trzykrotnie poroniła i właśnie przy czwartej próbie spotkały ją takie przeżycia. Kosztowało to zarówno mamę, jak i nas bardzo dużo pracy, wizyt lekarskich, wykupionych i przyjmowanych leków. Były kilkukrotne pobyty w szpitalu, pomoc psychologa i innych specjalistów. Teraz jest w miejscu, które specjalizuje się w pomocy kobietom w takiej sytuacji - zapewnia.
Ludzie, którzy tworzą Dom Matki, proszą o pomoc
Ludzie, którzy tworzą Dom Matki, nie chcą rezygnować z dalszego prowadzenia takiej działalności. Ale bez wsparcia innych to się nie uda.
Działamy bardzo długo i wiemy, że odzew ludzi na potrzebę pomocy od początku wojny był tak przeogromny, że mnie serce boli, że muszę ponownie prosić o pomoc - mówi Anna Kłos. Ale jeszcze raz potrzebujemy, żeby każdy, kto może, zdobył się na tą pomoc. To nie jest inwestycja we mnie czy w te osoby, które tu pracują. To jest inwestycja w kilkanaście tysięcy ludzi, którzy dostają od nas rocznie jedzenia, w kilkanaście maluszków, które się tutaj rodzą, we wszystko, co robimy. I w każdym tym fragmencie naszej pomocy, w każdej paczce, którą wydamy, w każdej wyprawce dla kobiety w ciąży, w każdej osobie z ośrodka pomocy społecznej, którą żywimy, będzie po prostu cząstka uśmiechu i dobra tej osoby, która nam pomoże - dodaje.
Dom Matki współpracuje m.in. z Polską Akcją Humanitarną. Tak o jego funkcjonowaniu mówi Maciej Bagiński z PAH: "Wspieramy tę niezwykle cenną inicjatywę, podziwiamy pracujące tam osoby, nie tylko za serce i zaangażowanie, ale przede wszystkim za profesjonalizm i wytrwałość. Wiele się od siebie nawzajem uczymy. Idea Domu Matki to przykład, że pozornie małe inicjatywy stają się źródłem dobra wokół nas, którego dzisiaj tak bardzo potrzebujemy."
Roczne działanie Domu Matki w takiej formie, jak teraz, kosztuje około półtora miliona złotych. Pomóc można poprzez stronę internetową Domu Matki i zbiórkę na portalu zrzutka.pl.