Wiemy coraz więcej o okolicznościach wypadku radiowozu, do którego doszło 3 stycznia w podwarszawskich Dawidach Bankowych. Policjanci zabrali do służbowego samochodu dwie nastolatki mające 17 i 19 lat. Radiowóz się rozbił. Jedna z nich w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” wyjaśniła, jak to się stało, że trafiły do policyjnego pojazdu.
17-latka przedstawiła w rozmowie z "GW" swoją wersję wydarzeń. Przekazała, że 3 stycznia razem ze znajomymi wybrała się na przejażdżkę "na Dawidy". Gdy grupa dojechała na miejsce, okazało się, że palą się gałęzie i trawy. Wtedy jedna z osób zadzwoniła po straż pożarną. Na miejscu, oprócz strażaków, pojawili się też dwaj policjanci.
Funkcjonariusze mieli być w dobrym nastroju i rzucać żartami, czasem dwuznacznymi. "Nie tylko takiego koguta możemy włączyć" - miał według 17-latki powiedzieć jeden z nich. Mundurowi w radiowozie poczekali aż straż pożarna ugasi pożar i odjedzie. Następnie zawołali jedną z dziewczyn do samochodu.
19-latka bała się sama wejść do radiowozu, dlatego wzięła 17-latkę ze sobą. Gdy policjanci skończyli wypisywać dokumenty związane ze zgłoszeniem pożaru, ruszyli z piskiem opon.
Spytałam, dokąd jedziemy, bo czułam się w tej sytuacji jednak niekomfortowo. Nie wiedziałam, czego oni od nas chcieli. Miałam obawy, że mogą nas gdzieś wywieźć i coś zrobić - powiedziała 17-latka "GW".
Mundurowi włączyli koguta i syreny, mieli jechać szybko. Za oknami nic nie było widać, bo tak pędziliśmy. Kierowca jechał z taką prędkością, że nie miał szans na tym zakręcie. Wydawało mi się, że zaraz zginę - opowiadała 17-latka.
Wkrótce radiowóz uderzył w drzewo. 17-latka uderzyła lewą stronę ciała w drzwi, a głową w szybę. Sama wydostała się z samochodu. Ma obitą nogę, bark i złamany nos.
Młodszy z policjantów po wypadku miał powiedzieć nastolatkom, by "teraz uciekały". Dopiero potem wyszedł starszy funkcjonariusz, ten, który prowadził. Krzyknął: "Spierda...cie" - mówiła 17-latka.
Dziewczęta oddaliły się od radiowozu i zadzwoniły do znajomych, z którymi były przy miejscu pożaru. Ci odwieźli je do OSP w Raszynie, gdzie zawsze stoją karetki w oczekiwaniu na wezwanie. Stamtąd 17-latka trafiła do szpitala. Była tam kilka godzin, ale w środę ponownie została przyjęta.
Tak naprawdę, to cieszę się, że się rozbiliśmy. Nie wiem, jak by się to skończyło. Zaczęłam się zastanawiać, jakie policjanci mają wobec nas zamiary - powiedziała 17-latka.
Policjanci na L4
Z informacji reportera RMF FM Krzysztofa Zasady wynika, że po wypadku policjanci mają jedynie zakaz prowadzenia pojazdów służbowych.
Rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkom. Sylwester Marczak dziś przekazał, że wykonano czynności z udziałem pięciu świadków. Przed nami kolejne. Pozostało przesłuchanie 17-latki oraz policjantów, którzy obecnie obydwaj przebywają na L4 - dodał Marczak.
Na bieżąco trafiają do nas informacje o efektach postępowania dyscyplinarnego. Jeszcze wczoraj wykonano czynności z pięcioma świadkami. Wśród osób przesłuchanych na protokół, z pouczeniem o odpowiedzialności karnej jest 19-latka, która również była w aucie. Wszyscy świadkowie jednoznacznie wskazali, że prośba wejścia do radiowozu wyszła od nastolatek - przekazał nadkom. Sylwester Marczak.
Dodał, że informacja ta nie ma natomiast dla postępowania większego znaczenia, gdyż nie było żadnych podstaw do tego, aby nastolatki znalazły się w radiowozie. Przed nami kolejne czynności. Pozostało przesłuchanie 17-latki oraz policjantów. Obecnie obydwaj przebywają na L4. Wszelkie decyzje o karach dyscyplinarnych zawsze są podejmowane po wykonaniu wszystkich czynności w sprawie, przez właściwego przełożonego dyscyplinarnego - zaznaczył Marczak.
Prokuratorzy badają dwie kwestie
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Aleksandra Skrzyniarz przekazała, że w środę zostało wszczęte śledztwo w Prokuraturze Rejonowej w Pruszkowie. Dodała, że postępowanie prowadzone jest w sprawie, co oznacza, że nikomu na obecnym etapie nie przedstawiono zarzutów oraz, że planowane są dalsze czynności m.in. przesłuchania świadków, jak również uzyskanie opinii biegłych.
Zabezpieczane są dowody w tym postępowaniu. Prokuratorzy z Pruszkowa wykonują jednak najpilniejsze czynności i najprawdopodobniej na kolejnym etapie wyłączą się ze śledztwa, bo sprawa dotyczy miejscowych policjantów, z którymi współpracują.
Jak dowiedział się dziennikarz RMF FM - postępowanie dotyczy nie tylko spowodowania wypadku, ale także nieudzielenia pomocy poszkodowanym.
Jeśli kierowca usłyszy zarzut spowodowania wypadku może zostać zawieszony w czynnościach. Jeśli natomiast obaj usłyszą zarzuty nieudzielenia pomocy - to przestępstwo umyślne, które sprawia, że zawieszenie jest obligatoryjne. Do tej pory w sprawie przesłuchano 19-latkę. Wersja, którą podaje - jak usłyszał dziennikarz RMF FM - nieznacznie różni się od dotychczasowych ustaleń.