"Płakać się chce. Nic nie zostało po hali, nic nie zostało. Tak, jak widać, to jedne wielkie zgliszcza. Temperatura była ogromna" - mówi RMF FM Łukasz Prusakowski, przedsiębiorca, który prowadził swój biznes w hali na Przeróbce w Gdańsku. Hala spłonęła w środę. Prokuratura wstępnie oszacowała straty na 13 mln złotych. Gaszenie pożaru trwało 30 godzin. "Za parę dni rodzi mi się syn. Moja żona jest w bardzo zaawansowanej ciąży, tak że to, co na pewno chciałbym powiedzieć, to: synku, tatuś to ogarnie" - mówi RMF FM Kamil Zalewski, prowadzący w hali rozgrywki sportowe.
Przedsiębiorcy, z którymi rozmawiał trójmiejski reporter RMF FM Stanisław Pawłowski, przyznają, że nie tracą nadziei na odbudowę swoich biznesów. Szukają nowego miejsca, żeby jakkolwiek stanąć na nogi.
Pożar w budynku dawnych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego wybuchł w środę po godz. 13. Hale są dzierżawione przez różne firmy.
Pożar zabrał dekadę pracy
Jedną z nich był biznes Łukasza Prusakowskiego, który zajmuje się lakierowaniem proszkowym i usługami ślusarskimi. Jego przedsiębiorstwo, które niedawno zaczęło ekspansję na rynki europejskie, zostało doszczętnie zniszczone przez pożar.
Przejęliśmy linię produkcyjną po innej firmie z Gdańska. Dość mocno uzbroiliśmy nasz park maszynowy w ostatnim kwartale tego roku. Był to produkt, który sprzedawaliśmy na rynki europejskie. Cała linia produkcyjna poszła nam z dymem. Poszły lasery do profili, robot spawalniczy, mnóstwo specjalistycznego sprzętu do obróbki blach, piec, cała linia lakierni proszkowej, urządzenia spawalnicze - wymienia Łukasz Prusakowski.
"Straciliśmy wszystko, na co pracowaliśmy ponad dekadę"
Pan Łukasz biznes zaczynał sam. Później zatrudnił pierwszą osobę. Dziś ma pod sobą dziesięcioosobową załogę. Ostatnie lata w biznesie nie były łatwe i przez czasy pandemii, i przez wojnę w Ukrainie.
Staraliśmy się dać z siebie wszystko, żeby przeżyć te kryzysy. I teraz, kiedy już jakoś się zaczęliśmy odradzać, wstawać z kolan, niestety powaliło nas. Powalił nas pożar. Nie z naszej winy, wywołany w ogóle w drugiej części hali. W ciągu paru godzin straciliśmy wszystko, na co pracowaliśmy ponad dekadę - przyznaje.
Ogień wchodził do środka. Ostatnie spojrzenie
W momencie wybuchu pożaru był poza firmą. Prowadził inne czynności związane z biznesem. Około g. 13 odebrał telefon od swojego pracownika. Miał mu wspomnieć o dymie, który widzi z drugiej strony hali. Poszedł sprawdzić, co się dzieje. Po chwili oddzwonił, że jest ogień i dym. Pan Łukasz po kilkunastu minutach był już na miejscu.
To, co udało się nam chwycić w rękę, to wynieśliśmy: szlifierkę, spawarkę, ale myśmy mieli park maszyn przykotwiony do gruntu, którego nie dało się zdemontować. Nagrałem sobie ostatni film, w którym przeszedłem po hali, gdzie widać było, jak już wchodzi ogień do środka. I wtedy do mnie dotarło, że to już jest niestety ten moment, kiedy widzę tę infrastrukturę, którą budowaliśmy tyle lat, po raz ostatni - opowiada pan Łukasz.
Dziś szuka nowego miejsca, by jakkolwiek stanąć na nogi. Jego firma ma wiele zleceń niedokończonych, które są obciążone karami.
Na pewno potrzebuję znaleźć nowe miejsce, gdzie byśmy mogli ewentualnie wspomóc się może leasingiem na jakiekolwiek maszyny, żeby cokolwiek ruszyć w tym temacie. Potrzebuję utrzymać pracowników. Niestety zobowiązania, które mi zostały za zakupiony materiał, który poszedł z dymem i niezrealizowane kontrakty, dadzą mi niestety bardzo mocno w kość. Ciężko będzie się pozbierać, więc ciężko będzie mi utrzymać pracowników, których mam - mówi. Zwraca się również o pomoc do państwa, licząc na pomoc w zakresie finansowania oraz ulgi w opłatach, by móc utrzymać pracowników i niebawem wznowić produkcję.
"To była moja pasja"
Kamil Zalewski w hali miał arenę, gdzie prowadzono rozgrywki sportowe za pomocą replik ASG i karabinków Laser Tag.
Chciałbym dalej to robić. To była moja pasja. Jesteśmy polskimi przedsiębiorcami z polskim kapitałem, którzy zaczynaliśmy właściwie od początku, od zera, od niczego. Pamiętam, jak pierwszy karabinek kupowałem, jak organizowałem pierwszą grę. Minęło już dwanaście lat, tak że już tych doświadczeń, umiejętności, możliwości jest znacznie więcej, ale w dalszym ciągu jesteśmy tylko takimi małymi ludźmi, którzy stracili dobytek życia, którzy zatrudniali ludzi. Ci ludzie też potracili swoje miejsca pracy - mówi RMF FM Kamil Zalewski.
Ratował z płomieni, co tylko mógł
W środę około godziny 13, kiedy był ze swoim autem u mechanika, jego telefon zaczął dzwonić. Jak tylko otrzymał telefon o pożarze, ruszył w stronę hali. Gdy jechał, widział tylko wielki, czarny słup dymu nad Wyspą Portową.
Jak wszedłem do środka, to już było widać te płomienie. Ogromna ilość dymu, masa płomieni, które gdzieś tam przez te części bariery się przebijały między kolejnymi sąsiadami. Udało się jeszcze ostatnim rzutem parę rzeczy wyciągnąć - przyznaje.
Jak opisuje, brał wszystko, co mógł wziąć do ręki. Na szczęście było dużo lekkiego sprzętu, który mógł wynieść.
"Synku, tatuś to ogarnie"
Za parę dni rodzi mi się syn. Moja żona jest w bardzo zaawansowanej ciąży, tak że to, co na pewno chciałbym powiedzieć to: synku, tatuś to ogarnie, ja to ogarnę, dam radę to zrobić - mówi Kamil Zalewski.
Ja czuję, że chcę to ogarnąć. Każdy dzień to praca nad znalezieniem rozwiązania - mówi z determinacją. Zależy mu na tym, by dalej prowadzić tę działalność gospodarczą, ale najważniejsze jest nowe miejsce, gdzie mógłby to robić.
Jeżeli ktoś miałby może jakąś halę, może jakieś miejsce, ktoś mógłby coś zaproponować, to jest to, czego my tak na dobrą sprawę potrzebujemy najbardziej - przyznaje.
Opowiada, że przedsiębiorcy zostali zaproszeni na spotkanie w poniedziałek z przedstawicielami miasta. Bardzo dziękujemy za tę możliwość spotkania się. Liczymy, nie ukrywam, na pomoc taką czy inną. Być może w zasobach miasta są jakieś nieruchomości, hale czy miejsca, które można by było nam po prostu udostępnić, pokazać. Będzie nam ciężko finansowo na początku, żeby to rzeczywiście wszystko postawić na nogi, ale być może chociaż pół roku, może miesiąc, może rok, żebyśmy mogli, powiedzmy, przy ograniczonych kosztach, po prostu to wszystko na nowo postawić na nogi - mówi.
Ogromne zniszczenia
Spłonął także sprzęt firmy, która specjalizuje się w transporcie medycznym, zabezpieczeniach medycznych oraz szkoleniach z pierwszej pomocy. Były to m.in. quad z przyczepą ratowniczą, defibrylatory, kardiomonitory, namioty medyczne z wyposażeniem.
Zniszczony został też sprzęt muzyczny organizatora koncertów. W mediach społecznościowych podano, że były to m.in. nowa scena i zadaszenie sceniczne, nagłośnienie, a także mikrofony i mikroporty.
W hali znajdowało się również 1,5 tys. rowerów MEVO, w tym ponad 1,3 tys. jednośladów ze wspomaganiem elektrycznym, 162 rowery standardowe oraz 1000 akumulatorów zasilających rowery elektryczne.
Śledztwo ws. środowego pożaru prowadzi Prokuratura Okręgowa w Gdańsku.