Śledczy, którzy badają sprawę śmierci 7-latka pogryzionego przez własnego psa w Komorowie w powiecie rawskim w Łódzkiem, sprawdzą m.in. jak był zabezpieczony kojec dla zwierząt. Do zdarzenia doszło wczoraj. Chłopiec mimo reanimacji zmarł.

REKLAMA
Służby na miejscu tragedii

Jak informuje dziennikarka RMF FM Agnieszka Wyderka, sprawa kojca jest istotna, bo od tego zależy, czy ktoś będzie karnie odpowiadał za śmierć chłopca.

Jeśli okaże się, że kojec nie miał odpowiedniego zabezpieczenia, to wtedy osoba, która powinna o to zadbać, może usłyszeć zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka. Grozi za to do 5 lat więzienia.

Musimy ustalić także, w jaki sposób psy wydostały się z boksu i nie wykluczamy, że to chłopiec sam wypuścił zwierzęta - powiedział dziennikarce RMF FM Tomasz Szczepanek z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

Wygląda na to, że to większy z psów zaatakował chłopca, jednak dokładnie muszą to ustalić śledczy.

Na razie zwierzeta są "na przechowaniu", pod opieką obcej osoby i wkrótce zostaną poddane badaniom weterynaryjnym.

Prokurator potwierdził również nasze wcześniejsze ustalenia, iż rodzice i dziadkowie, którzy byli wtedy na posesji, byli trzeźwi. Niektóre z tych osób już zostały przesłuchane. Z pozostałymi śledczy będą prowadzić dalsze przesłuchania, gdy pozwoli na to ich stan zdrowia.

Tragedia w Łódzkiem

Informację o tym, że pies pogryzł dziecko, policjanci dostali w czwartek przed godziną 16. Ze wstępnych ustaleń wynikało, że chłopiec wyszedł na podwórko i wypuścił z kojca psa podobnego do owczarka niemieckiego.

W chwili ataku zwierzęcia dziecko było samo na podwórku - koniec tego zdarzenia widziała z domu przez okno babcia chłopca.

Na miejsce natychmiast wezwano służby. Mimo godzinnej akcji ratunkowej, nie udało się przywrócić funkcji życiowych i stwierdzono śmierć 7-latka.