Za podwójne zabójstwo oraz jego usiłowanie odpowie były milicjant Tadeusz P. Mężczyzna został oskarżony m.in. o zamordowanie dziennikarza z "Gazety Bieszczadzkiej" interesującego się okolicznościami wypadku drogowego z 1985 roku. Sprawa mimo upływu 39 lat będzie mieć swój sądowy finał.
Oskarżony liczył, że tak jak sprawa tego wypadku, także inne zbrodnie ulegną przedawnieniu i nigdy nie zostanie ukarany. Akt oskarżenia kilka tygodni temu trafił do Sądu Okręgowego w Krośnie.
65-letniemu dziś Tadeuszowi P. zarzuca się popełnienie 2 zabójstw oraz usiłowanie kolejnego. Sformułowanie aktu oskarżenia i ustalenie ciągu przyczynowo- skutkowego między przestępstwami było efektem wielomiesięcznej pracy małopolskich śledczych: policjantów wydziału dochodzeniowo-śledczego i krakowskiego Archiwum X - podkreśla policja.
Śmiertelne potrącenie pieszego
21 listopada 1985 r. w Bieszczadach w Łączkach pod Leskiem samochód potrącił 37-letniego pieszego, który zginął na miejscu. Za kierownicą siedział 26-letni milicjant Tadeusz P. - ówczesny zastępca komendanta Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Lesku. Był nietrzeźwy.
By uniknąć odpowiedzialności mężczyzna poprosił ojca, by wziął na siebie winę za tragedię. Sprawa wypadku ze skutkiem śmiertelnym została umorzona i choć w kolejnych latach śledztwo wznawiano, ostatecznie sprawa ta kończy się amnestią.
Wypadek z okna autobusu widział inny milicjant, pracujący w Lesku Krzysztof P., który co pewien czas miał rozmawiać ze znajomymi o wypadku i jego prawdziwym sprawcy.
Policjant i dziennikarz nagle znikają
Miesiąc po wypadku, w nocy z 12 na 13 grudnia 1985 r. Krzysztof P. był widziany po raz ostatni. Po pracy wrócił do Polańczyka, gdzie mieszkał, spotkał się z kolegami i zniknął. Jego ciało wyłowiono 3 lutego 1986 r. z Jeziora Solińskiego. Wówczas śledczy nie rozwiązali tej zbrodni.
W 1997 roku sprawą wypadku i śmiercią policjanta z Polańczyka zainteresował się młody dziennikarz z "Gazety Bieszczadzkiej". Na przełomie kwietnia i maja późno wieczorem wychodzi z domu, jedzie na spotkanie z kimś swoim samochodem i znika. Kiedy nie wraca krewni zgłaszają jego zaginięcie. Kilka dni później, na koronie zapory w Solinie zostaje odnaleziony porzucony samochód dziennikarza, co sugeruje, że mógł popełnić samobójstwo. Zarządzone jednakże przeszukanie akwenu nie przynosi żadnych rezultatów.
Jak ustalili obecnie śledczy, tej nocy dziennikarz spotykał się z Tadeuszem P., który zaprosił go do swojego domku letniskowego w Wołkowyi. Tutaj ma go udusić i skutecznie pozbyć się ciała. Do dzisiaj nieznane jest miejsce, w którym sprawca ukrył zwłoki.
Trucizna w kawie, rtęć w papierosie
Kolejną osobą, która może zagrozić spokojowi Tadeusza P. jest jego żona Ewa P. Mężczyzna próbuje się jej pozbyć. Zaczyna dodawać kobiecie do kawy duże dawki leków psychotropowych oraz trucizn. Ponieważ kobieta odkryła, że kawa zmieniła smak mężczyzna wstrzykuje jej do papierosów śmiertelną dawkę rtęci. Tylko dzięki podejrzliwości kobiety (papierosy z rtęcią były cięższe niż zwykłe) nie dochodzi do tragedii.
W miarę upływu lat Tadeusz P. nabiera przekonania, że jest bezkarny, że jego czyny już się przedawniły i śmiało opowiada o nich znajomym. Zwierza się również, że chciałby napisać swoją biografię.
Zostaje zatrzymany 22 listopada 2022 r. w Zabrzu, a dwa dni później aresztowany przez krakowski sąd rejonowy.
Do dzisiaj, podejrzany nie przyznaje się do żadnego z zarzucanych mu czynów.