​Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą - mówi Polak podróżujący wycieczkowcem "Costa Smeralda", na którym było podejrzenie korona wirusa. Statek był zablokowany w porcie niedaleko Rzymu. Ostatecznie u dwojga pasażerów z Chin nie potwierdzono choroby.

Pan Artur, z którym rozmawiał nasz dziennikarz, stwierdził, że organizatorzy wycieczki nie mają procedur na tego rodzaju kryzys.

Zastrzeżenia wielu pasażerów wzbudziły decyzje szefostwa załogi o tym, by przez wiele godzin przetrzymywać ich stłoczonych w trzech pomieszczeniach. Gdyby na statku był wirus, bardzo szybko by się rozprzestrzenił - twierdzi pan Artur. Według niego całkowicie zawiodła też komunikacja.

My się w sumie o całej sytuacji dowiadujemy z internetu i z SMS-ów od osób w kraju. Załoga kręci, mataczy. W sumie gdyby faktycznie był ktoś chory, to statek byłby zarażony w ciągu jednego dnia - mówi pan Artur.

Przez kilkanaście godzin pasażerowie byli uwięzieni na wycieczkowcu. Umożliwiono im zejście ze statku dopiero rano.

Wycieczkowiec "Costa Smeralda" został unieruchomiony w porcie w mieście Civitavecchia koło Wiecznego Miasta w związku z podejrzeniem koronawirusa u pasażerki z Chin i jej męża. Wszystkim 6 tysiącom pasażerów zabroniono opuszczenia pokładu. Badania wykluczyły jednak obecność wirusa. Alarm odwołano.

Opracowanie: