"Normy trzeba weryfikować" - tak profesor Lech Poloński ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego komentuje wyniki badań amerykańskich naukowców, którzy dowodzą, że umiarkowanie otyli (z współczynnikiem BMI 25-3) żyją dłużej. Profesor jest współautorem pracy o pozytywnej zależności między otyłością a rokowaniami w chorobach serca. O paradoksie otyłości z Lechem Polońskim rozmawiał Michał Zieliński.
Czy to zaskakujące wyniki?
Muszę powiedzieć, że w pierwszym momencie tak, w drugim trochę mniej. Moja babcia dawno temu mówiła, że lepiej być troszkę grubszym, bo się lepiej znosi wszystkie cierpienia i choroby. Jest takie nieładne powiedzenie: prędzej chudy umrze, niż gruby schudnie...
I to jest mechanizm, który wyjaśnia wyniki tego badania?
(Śmiech) To zbyt proste, oczywiście, żeby tak było. Cała sprawa z tym paradoksem otyłości to jest końcówka lat dziewięćdziesiątych i początek dwutysięcznych. W przewlekłej niewydolności nerek, chyba Japończycy zauważyli, że chorzy mający BMI troszkę wyższe dłużej żyją niż ci co mają prawidłowe BMI. Na początku lat dwutysięcznych ukazało się kilka prac o niewydolności serca, które potwierdziły podobną zależność. W skurczowej przewlekłej niewydolności serca optymalny BMI wyliczono na 28-32, przy normie populacyjnej między 25 a 28, czyli trochę wyższa wartość BMI powodowała, że rokowanie było lepsze.
Mechanizm tego zjawiska do końca nie jest znany, chociaż w niewydolności serca mówi się, że istotnym czynnikiem wpływającym na rokowanie jest przewlekły stan zapalny. Jest on konsekwencją przechodzenia toksyn bakteryjnych z przewodu pokarmowego do krwi. Jeśli ktoś ma cząsteczki LDL - to jest taki zły cholesterol - na wyższym poziomie, to okazuje się, że cząsteczki, które są paskudztwem i powodują miażdżycę, w tym przypadku wchodzą w interakcję z toksynami bakteryjnymi, obniżają stan zapalny i w tym mechanizmie poprawiają rokowanie.
Logika podsuwa zatem wniosek, że być może, normy wagi ciała uznane za... normalne, są zaniżone.
Jestem skłonny się zgodzić. My z tymi normami w medycynie walczymy! Do niedawna byliśmy zwolennikami choćby bardzo niskich wartości ciśnienia tętniczego. Normy te tak zaniżyliśmy, że doszliśmy do absurdalnych granic, przy których normalny człowiek ma zawroty głowy. W tej chwili, od 2 - 3 lat mówi się, że normy trzeba weryfikować, być może i w przypadku BMI jest podobny mechanizm, że... przedobrzyliśmy.
Ale jeden z brytyjskich naukowców krytykuje wnioski wyciągnięte w Ameryce. Radzi, żeby pamiętać, że chociaż umiarkowana otyłość wiąże się z niższą śmiertelnością, to przecież również z wyższą zachorowalnością na pewne choroby.
Myślę, że to bardzo właściwy wniosek. Choćby opierając się na fakcie, że w tym całym mechanizmie, o którym opowiadałem tak uczenie, główną rolę odgrywają te cząstki LDL. Stąd pytanie, czy wyższy poziom LDL najpierw spowoduje miażdżycę, zawał i udar, czy też wyższy poziom LDL spowoduje, że u chorego z niewydolnością będzie wolniej ta choroba postępowała? Oczywiście tego nie zbilansujemy w całej populacji. To by trzeba było analizować indywidualnie. Efekt końcowy będzie bilansem dobrych i złych wpływów.
U progu nowego roku, mnóstwo ludzi podejmuje decyzję, żeby się odchudzić raczej niż przybrać na wadzie. A tu okazuje się, że w dużej mierze celność takiego postanowienia zależy od osobniczego przypadku, bo normy mogą być zwodnicze!
Zdecydowanie. Jeśli ktoś ma np. uszkodzone po zawale serce, nie ma sensu żeby ważył 50 kg i miał 21 BMI. Jeśli ktoś jest zdrowy, to lepiej pewnie żeby to BMI bliższe było 25 niż 28.