Niewydolność serca to najczęstsza przyczyna zgonów w naszym kraju — umiera na nią co dziesiąty Polak. Znacznie częściej niż tacy sami chorzy w innych krajach OECD. Od wielu lat w tym obszarze nie podjęto żadnych konsekwentnych działań systemowych, nie zrefundowano innowacyjnych terapii bezpośrednio wpływających na redukcję zgonów i hospitalizacji. Tymczasem zegar tyka i pokazuje, że jeszcze przed pandemią, co kwadrans z tego powodu umierało 4 Polaków.
Te statystki dzisiaj pogarsza dodatkowo pandemia, gdyż przekształcanie oddziałów kardiologicznych na covidowe oraz lęk pacjentów przed zakażeniem się w szpitalu mają wpływ na wyraźny spadek interwencji medycznych, hospitalizacji, które ratują życie pacjentów. Eksperci alarmują, że brak natychmiastowych, systemowych działań skutkować będzie dalszym wzrostem "długu kardiologicznego", za który zapłacą miliony pacjentów.
W przeciwieństwie do większości krajów europejskich, w których najczęstszą przyczyną śmierci są nowotwory, w Polsce najtragiczniejsze żniwo zbierają choroby sercowo-naczyniowe. To właśnie niewydolność serca od lat nazywana jest "epidemią XXI wieku", odpowiadającą za co 10 zgon w skali kraju.
Niestety, najnowsze dane wskazują, że ta statystyka stale się pogarsza. Walka z pandemią koronawirusa doprowadziła bowiem do paraliżu służby zdrowia. Najbardziej poszkodowaną grupą są osoby cierpiące właśnie na choroby układu sercowo-naczyniowego, w tym zwłaszcza na zawał i niewydolność serca, które nie mogą otrzymać pomocy, co stanowi bezpośrednie zagrożenie dla ich życia.
Pierwsze miejsce w nadmiarowych zgonach
W kardiologii powstaje niebezpieczny zator, który uniemożliwia zapewnienie pacjentom kompleksowej opieki, a będzie coraz gorzej. W związku z pandemią znaczna część oddziałów kardiologicznych przestała funkcjonować, skupiając się na pomocy osobom zakażonym wirusem. Te, które nie zostały przemianowane, pracują na pełnych obrotach, opiekując się o wiele większą liczbą pacjentów niż wcześniej - tłumaczy prof. Marcin Grabowski, rzecznik Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Ekspert przypomina, że w ubiegłym roku zanotowano o 67 tysięcy zgonów więcej niż w 2019 roku. Zgony z powodu chorób serca stanowią najwięcej, bo aż 17 proc. tej nadwyżki.
Chorzy na serce umierają w domach
Według raportu przygotowanego przez blisko 50 czołowych kardiologów na podstawie analizy hospitalizacji i zgonów pacjentów z niewydolnością serca, liczba cierpiących na nią osób przyjętych do szpitala spadła o 23,4 proc. w 2020 roku w porównaniu do roku 2019 - czyli taki odsetek nie uzyskał pomocy. Alarmujące jest to, że jednocześnie wzrosła śmiertelność pacjentów z niewydolnością serca bez i z Covid-19. Mówiąc wprost: Polacy nie przestali chorować na serce, ale cierpią i umierają w swoich domach.
Zabiegi planowe są opóźnione lub odwoływane, zdarza się również, że pacjenci z nagłymi dolegliwościami sercowymi są odsyłani między szpitalami. Nawet, gdy uda się wezwać karetkę do pacjenta z zawałem, zdarza się, że ratownicy nie mają go gdzie umieścić - mówi prof. Grabowski. Z oficjalnych danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że w czasie pandemii system ochrony zdrowia wykorzystuje zaledwie 60 procent wszystkich zasobów. Hospitalizacji w 2020 roku było o 34 procent mniej niż w latach przed pandemią - przyznaje.
W chorobach serca liczy się czas!
Jak wyjaśnia prof. Ewa Strabużyńska-Migaj z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, pacjenci, którzy mimo braku otrzymania na czas potrzebnej pomocy medycznej przeżywają, rozwijają cięższe stadia niewydolności serca. W związku z tym wymagają jeszcze bardziej wzmożonej i specjalistycznej opieki szpitalnej, stając się w ten sposób ofiarami rozkręcającej się z miesiąca na miesiąc spirali "długu kardiologicznego".
Dodatkowym problemem i wyzwaniem jest fakt, że już w trakcie poprzednich fal Covid-19 kardiolodzy bili na alarm w związku z niską liczbą osób zgłaszających zawał serca. Z powodu strachu przed zakażeniem w szpitalu i ograniczonym dostępem do specjalisty zawał przechodzili w swoich domach. Natomiast kluczową rolę w tym segmencie chorób odgrywa czas - pacjent musi jak najszybciej otrzymać specjalistyczną pomoc. W niewydolności serca każda sekunda może decydować o przeżyciu - wyjaśnia ekspertka.
Pilna potrzeba zmian systemowych
Specjaliści i sami decydenci ostrzegają, że pandemia uderzyła w już schorowane społeczeństwo, dlatego bez podjęcia szybkich działań polską kardiologię może czekać katastrofa. Zaznaczają jednocześnie, że głównym problemem nie jest brak środków finansowych, tylko sposób ich wydawania.
W 2019 roku NFZ na hospitalizacje pacjentów z niewydolnością serca wydał 1,6 mld zł - co stanowi 96 proc. wszystkich środków przeznaczanych na leczenie pacjentów z niewydolnością serca. Jednocześnie w ciągu ostatnich 5 lat wydatki na hospitalizacje chorych z niewydolnością serca wzrosły o 125 proc., a liczba hospitalizacji o 43 proc. przy jednoczesnym wzroście liczby zgonów.
Farmakoterapia jest podstawą leczenia pacjentów z niewydolnością serca - mówi prof. Jarosław Kaźmierczak, konsultant krajowy ds. kardiologii. Na nią wydano 1 proc. Wśród postulatów środowiska lekarskiego znajduje się zaordynowanie systemowej skoordynowanej opieki nad pacjentem z chorobą niedokrwienną serca oraz zapewnienie optymalnej, nowoczesnej farmakoterapii. Jej przykładem są inhibitory SGLT-2 (flozyny) 40 razy tańsze od hospitalizacji i nieco droższa grupa leków ARNI, które ograniczają śmiertelność o blisko 20 proc. i liczbę hospitalizacji o 30 proc.
Niestety, mimo pilnej potrzeby refundacji nowoczesnej farmakoterapii, od 5 lat wciąż jest ona nierefundowana dla polskich pacjentów. Od września Europejskie Towarzystwo Kardiologiczne zaleca te terapie już na pierwszym etapie leczenia niewydolności serca.
Problemem jest też bagatelizowanie szczepionek przez część społeczeństwa. To ogromna nieodpowiedzialność, która przyczynia się do śmierci innych. Naszym obowiązkiem jest zachowanie zdrowego rozsądku, przestrzeganie dystansu społecznego, noszenie maseczek. Im szybciej opanujemy pandemię i przywrócimy normalne funkcjonowanie oddziałów kardiologicznych, tym więcej osób z chorobami serca będziemy w stanie uratować - apeluje prof. Grabowski.