“Miałam 38 lat, 10-letnią córkę i ambitne plany zawodowe”. Niespełna trzy lata temu, pani Jowanna usłyszała diagnozę: złośliwy rak piersi. Jaka była jej pierwsza reakcja? "Wściekłość. Zdenerwowałam się na życie, na siebie, na los (...). Zastanawiałam się czy to już koniec (...) czy na tym życie polega, że w wieku 38 lat mam je zakończyć? (...) Nie pogodziłam się z tym. Rozpoczęłam walkę" - mówi pani Jowanna, charakteryzatorka.
Ewa Kwaśny, RMF FM: Przygotowując się do rozmowy, zastanawiałam się jakie pytanie powinnam zadać na początek. Umawiałyśmy się telefonicznie. Rozmawiałyśmy. Usłyszałam kobietę pełną optymizmu, tryskająca energią. A jest pani przecież po kilku latach walki z nowotworem piersi...
Jowanna Hyziak: Tak, niemalże już po 3 latach.
Jaka była pani pierwsza myśl po usłyszeniu diagnozy?
Wściekłość. Zdenerwowałam się na życie, na siebie, na los. Zastanawiałam się, czy to już koniec - w związku z diagnozą. Czy w wieku 38 lat mam już zakończyć życie? Nie chciałam się na to zgodzić.
Nie poddała się pani po tej diagnozie?
Na początku było przerażenie. Kiedy usłyszałam diagnozę, miałam do wyboru - albo pogodzić się z sytuacją i - co było jednoznaczne - poddanie się, albo rozpoczęcie walki. No i wybrałam to drugie.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
38 lat, miała pani wtedy 10-letnią córkę no i oczywiście plany - jak każdy z nas...
Plany życiowe, zawodowe, które bardzo atrakcyjnie się przedstawiały. Miałam opuścić kraj na roczny kontrakt i wyjechać w miejsce całkowicie odmienne kulturowo i również pogodowo. Miało być tam nieustająco ciepło. Już prawie byłam spakowana. Aż tu nagle diagnoza.
I co dalej? Jak wyglądało leczenie?
Musiałam zaciągnąć hamulec bezpieczeństwa. Pozwoliłam sobie na to, żeby zaufać lekarzom, specjalistom...i sobie też, swojej intuicji.
A wiedziała pani, co panią czeka?
Nie do końca zdawałam sobie sprawę, co mnie czeka. Jednak - tak jak wspomniałam - postanowiłam zaufać lekarzom, na których trafiłam na początku swojej drogi onkologicznej.
Jakie słowa usłyszała pani od lekarzy po tej diagnozie - że jest szansa? Czy lekarze nie ukrywali prawdy przed panią?
To było szokujące, gdy usłyszałam, że jest to nowotwór złośliwy, że wyniki biopsji wyglądają dość poważnie. Lekarze niczego mi nie obiecywali. Zaplanowano dla mnie standardowy cykl leczenia. Zewsząd słyszałam, że jestem stosunkowo młodą pacjentką, jak na tego typu jednostkę chorobową. W związku z tym będę dostawała maksymalną dawkę farmakologicznego leczenia. Oczywiście samo leczenie rozpoczęła się chemioterapią, potem była radioterapia. W międzyczasie wprowadzono hormonoterapię, która też nie należy do najprzyjemniejszych (zastrzyki).
Poddano mnie operacji - mastektomii, gdyż był to nowotwór złośliwy piersi. Był to zabieg nieoszczędzający - pełny.
Czy w czasie tego leczenia były chwile zwątpienia? Czy w którymś momencie nie pomyślała pani - "jednak nie dam rady"?
Na samym początku miałam takie wrażenie, że jest za dużo tych informacji, za dużo tych sytuacji, że mogę już nie unieść tego ciężaru leczenia, które w finale ma doprowadzić do wyzdrowienia.
Skąd czerpała pani siłę do tej walki z chorobą?
Z literatury. Zaczęłam szukać przykładów wśród osób, które tego doświadczyły...
I wygrały?
Tak. Dla mnie inspiracją były różnego rodzaju techniki. Oczywiście nagle pojawiły się również osoby, które bardzo chciały mi pomóc. Byli to różnego rodzaju psychoonkolodzy, terapeuci, którzy pracowali z tego typu przypadkami onkologicznymi. Nawet medycyna niekonwencjonalna też się pojawiła, chociaż absolutnie o to nie zabiegałam. Proszę sobie wyobrazić, ze skontaktował się ze mną szaman.
Co proponował?
Hm...dość interesujące rozwiązanie.
Skorzystała pani z niego?
Nie, bo w ostatecznym rozrachunku, nie chciałam łączyć innych alternatywnych metod. Oczywiście, decyzja zawsze należy do nas. To my pacjenci poniesiemy też jej konsekwencje.
Każdy z nas inaczej zachowuje się po usłyszeniu takiej diagnozy. Czy potrafiła pani od razu o tym mówić osobom z otoczenia?
Pamiętam jak siedziałam w gabinecie specjalisty, który mi oznajmia, że jest to nowotwór złośliwy. Pozostało wrażenie tych emocji. Brak pogodzenia się z tym, że to już koniec, że mój czas na ziemi już mija. Irytacja, która przerodziła się w gniew, we frustrację. Zaczęłam po prostu płakać i nie byłam w stanie zapanować nad tego typu emocjami. Pamiętam to jak dziś. Był czerwiec. Wszyscy szykowali się na wyjazdy wakacyjne, rodzinne. Ja też miałam plany - poza zawodowymi. Chciałam z córką spędzić lato w ciepłych, uroczych miejscach. I tu nagle - w kontekście tego pięknego słońca, letniej pogody - dowiaduję się, że nic z tego nie wyjdzie. Byłam bezsilna. Nie byłam w stanie o tym mówić bez emocji, bez łez. Przyjaciele bardzo chcieli mi pomóc, ale z drugiej strony nie chcieli się narzucać. Trudno mi było o tym powiedzieć moim najbliższym, mojej rodzinie. Nie chciałam im sprawiać tym bólu. Wiadomo, że rodzice, którzy mają dziecko, z chęcią chcieliby przenieść tę chorobę na siebie, żeby to dziecko nie cierpiało. Widziałam jak moi rodzice z przerażeniem patrzą na mnie. Świadomość tego, że ich dziecko nagle może odejść, była dla nich bardzo obciążająca.
Czy były pytania, wyrażenia, stwierdzenia, które panią wtedy drażniły - jak ktoś mówił: "nie martw się, będzie dobrze", czy może nie miało to znaczenia?
Jak podjęłam decyzję, że się nie poddaję i rozpoczynam walkę. Niewiele rzeczy mnie drażniło, raczej bawiło, bo nagle wszyscy chcieli mi pomóc i wyjaśnić dlaczego zachorowałam na nowotwór. Jestem osobą, która od zawsze dbała o swoje zdrowie - ćwiczyła regularnie, nigdy nie paliła papierosów, była wegetarianką. Moim jedynym "nadużyciem" życiowym była intensywna praca, która mnie bez reszty pochłaniała. Jednak jeżeli lubimy swoją pracę, to nie może być ona powodem choroby. Tymczasem wszyscy zachodzili w głowę, zastanawiali się, dlaczego akurat mnie przytrafił się nowotwór.
Pani wygrała walkę z rakiem...
W ostatecznym rozrachunku dowiemy się tego za kilka lat. Dziś można powiedzieć, że zakończyłam zwycięsko część leczenia, gdyż hormonalne leczenie jeszcze kontynuuję.
Co chciałaby pani przekazać osobom, które w tym momencie usłyszały taką diagnozę?
Na pewno chciałabym przekazać, żeby się nie załamywały, żeby się nie poddawały, żeby nie godziły się z tą sytuacją. Wręcz przeciwnie - stanęły w kontrze. By znalazły w sobie siłę, nawet irracjonalną, wypływającą nawet z czegoś negatywnego, z jakiejś irytacji, która da nam moc, będzie napędzać do działań, aby walczyć i przetrwać wszystkie etapy leczenia. Chyba w tym właśnie trzeba upatrywać powodzenie walki z tą chorobą. Abyśmy nie popadali w stagnację i nie pozwolili sobie na pogodzenie z sytuacją. Wszyscy mówią: "nie ma ratunku", a ja się z tym nie zgadzam. Co z tego, że wyniki badań mówią zupełnie coś innego. Ja tego w sobie nie czuję i wbrew wszystkiemu - do przodu! I tak było w moim przypadku. Ja w ogóle nie uwierzyłam do końca w moc diagnozy. Zdawałam sobie sprawę z sytuacji i z wagi tej choroby, ale nie było we mnie pogodzenia: I co z tego? Ok., no trudno, zdarzyło mi się, nie mam pojęcia dlaczego, ale zapewne jeśli to się wydarzyło - to wydarzyło się po coś. Może po to, żebym zwolniła w swoim życiu zawodowym, żebym może zaczęła więcej czasu spędzać na przyjemności. Szczerze mówiąc, dzisiaj z perspektywy czasu - już niemalże 3 lat - jak na to wszystko patrzę, to przez poziom emocji, stresu, jaki wtedy został mi zaaplikowany, żadna sytuacja w życiu zawodowym, czy prywatnym nie jest w stanie mnie załamać.
Jest Pani silniejsza?
Jest takie powiedzenie - co nas nie zabije to nas wzmocni. I chyba coś w tym jest. Jednak najlepiej znaleźć w sobie taką przekorę i stanąć w kontrze do tego, co życie nam przyniesie. Słyszymy: "możesz umrzeć" Ja odpowiadam: I co z tego?! Kurczę, wycisnę z tego życia trochę więcej niż standard, a przynajmniej spróbuję. Jeśli tego nie zrobię, poddam się, to będę miała wyrzuty sumienia i czuła dyskomfort, bo nie zdołam się dowiedzieć jakby to było gdyby...A w tym momencie ja mam spokój, ponieważ sięgnęła po wszystkie dostępne metody leczenia. Skorzystałam z pomocy wszystkich lekarzy, którzy wciąż mnie wspierają. Mogę powiedzieć, że w tym momencie mam taki spokój ducha i czuję, że jestem na dobrej drodze. A co nam życie przyniesie? Hm...
Nikt z nas tego nie wie...
Po prostu trzeba wyciskać z każdej minuty, z każdej sekundy. Dzisiaj wolę gdzieś pojechać z córką i spędzić miło czas, niż brać kolejny projekt zawodowy.
Czyli zwolnić trochę w życiu...
Zwolnić i czerpać więcej przyjemności z drobiazgów, o których zapominamy w tym codziennym pędzie. Ta codzienność potrafi nas tak wchłonąć, że nawet nie zauważamy, że pory roku się zmieniają.
Dziękuję pięknie pani Jowanno.
Ja też dziękuję bardzo.
(mc,rs)