Fundacja DKMS zajmuje się rejestracją potencjalnych dawców szpiku kostnego po to, żeby w razie potrzeby szukać dawcy. Często bliźniak genetyczny jest zupełnie z innego kraju, a nawet kontynentu, Jednym z przykładów takiej historii jest pan Piotr.„Moja siostra poruszona apelem Doroty Rabczewskiej zamówiła pakiety rejestracyjne dla potencjalnych dawców szpiku: dla siebie i dla mnie. Były to patyczki do wymazu z wewnętrznej strony policzka. Włożyłem to do zamykanej koperty, wypełniłem formularz, wysłałem to i prawdę mówiąc zapomniałem o całej sprawie. Dawcą szpiku zostałem po siedmiu latach” – wspomina w rozmowie z RMF FM pan Piotr, którego komórki macierzyste pomogły chorej na nowotwór krwi mieszkance Argentyny.
Po trzech latach od rejestracji na nowotwór krwi zachorowała kierowniczka mojego dziekanatu. Wtedy przypomniałem sobie o całej historii. I zacząłem sprawdzać, kiedy Fundacja DKMS, która prowadzi rejestr dawców, organizuje spotkania, zacząłem mocniej interesować się i dbać o swoją sprawność zdrowotną - dodaje. Siedem lat po rejestracji dostałem telefon, że jest wstępna zgodność, że chcieliby tę zgodność zweryfikować. Zostałem zapytany, gdzie aktualnie znajduję się i czy byłbym w stanie w jak najkrótszym czasie stawić się na wstępny pobór krwi do dalszych badań. Akurat jechałem samochodem z Warszawy do Płocka i w ciągu 12 godzin w laboratorium w Płocku pobrano mi krew do wstępnych badań - dodaje. Wyniki zostały przekazane do kliniki potencjalnego biorcy. Tam sprawdzono, czy zgodność jest na tyle duża, że należy rozpocząć procedurę przygotowania. Po ośmiu tygodniach, gdy myślałem, że nic z tego nie będzie, dostałem informację, że zgodność jest, zbadano mój stan zdrowia - opowiada pan Piotr.
"Dawca szpiku nie traci ani grama krwi"
Z mojej krwi obwodowej zostały pobrane komórki krwiotwórcze. Co ważne, nie było w tym żadnego ubytku krwi, krew była wypompowywana z nas z jednej strony, przechodzi przez maszynę, która filtruje komórki macierzyste i z drugiej strony wraca, już przefiltrowana, do naszego organizmu - opisuje pan Piotr. Nie ma w tym żadnego bólu, przyjechałem na pobranie krwi, zostało mi zrobione wkłucie w rękę, przez sześć godzin siedziałem, czytałem książkę, oglądałem film, cały czas trwało pobieranie komórek z mojej krwi. Podobnie jak w stacji honorowego krwiodawstwa, tylko że bez ubytku krwi. Nie straciłem ani grama krwi - dodaje.
"Moja krew pomogła mieszkance Argentyny"
Dostałem ogólną informację o tym, że moje komórki macierzyste pomogły chorej na nowotwór krwi kobiecie, która mieszka w Argentynie. Nic więcej nie wiedziałem. Była zgodność na poziomie genetycznym, której nie miał nikt z jej rodziny, a miałem ją ja, po drugiej stronie świata - dodaje. Po dwóch latach, jak mieszkanka Argentyny, której pomogłem, Blanca była już całkowicie zdrowa, choroba ustąpiła, ona wystąpiła z prośbą o udostępnienie danych kontaktowych do mnie. Nawiązaliśmy kontakt internetowy. Dowiedziałem się, że w trakcie choroby przerwała leczenie ze względu na to, że zaszła w ciążę i zdecydowała, że chce urodzić dziecko. Moje komórki, dzięki temu że ją wyleczyły, spowodowały, że jej córka może teraz wychowywać się z matką - podkreśla.
(ag)