Sto lat temu grypa hiszpanka zabiła co najmniej 50 milionów osób na całym świecie. Była to najbardziej śmiercionośna epidemia w najnowszych dziejach ludzkości. Pojawienie się podobnego patogenu dziś raczej nie spowoduje wielu ofiar.

REKLAMA

Pierwszą falę zachorowań na grypę, którą potem nazwano hiszpanką (pierwsze europejskie doniesienia o niej pochodziły z Hiszpanii) odnotowano wczesną wiosną 1918 roku. W trakcie swego pierwszego uderzenia była wysoce zaraźliwa, ale raczej łagodna w przebiegu. Druga fala grypy zaczęła się w sierpniu i charakteryzowała się niezwykle wysoką śmiertelnością, głownie z powodu pojawiającego się dodatkowo odoskrzelowego zapalenia płuc. Trzeci epizod miał miejsce zimą 1918/1919. Cechą charakterystyczną dwóch ostatnich fal hiszpanki była wysoka śmiertelność wśród osób 20-40 letnich, co jest nietypowe dla "normalnej", sezonowej grypy, zbierającej swe śmiertelne żniwo głównie wśród najmłodszych dzieci oraz seniorów.

Zwierzęta źródłem zarazy

Jak twierdzi na łamach "New England Journal of Medicine" dwóch amerykańskich wirusologów David Morens i Jeffery Taubenberger (obaj z National Institute of Allergy and Infectious Diseases) taka pandemia (epidemia na ogólnoświatową skalę) jak w 1918 roku może się wydarzyć właściwie w każdym momencie. Hiszpanka była bowiem chorobą odzwierzęcą, której rezerwuarem było ptactwo wodne. Badania dowodzą, że groźne szczepy grypy wciąż krążą w przyrodzie i nie da się ich wyeliminować, bo nie da się wybić połowy zwierząt na świecie.

Z opinią Morensa i Taubenbergera zgadza się dr Paweł Grzesiowski, adiunkt Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP w Warszawie.

Grypa typu hiszpanka może powrócić w każdej chwili. Wirus mutuje w taki sposób, że co 100-150 lat pojawia się szczep pandemiczny, czyli taki, który może zaatakować dużo ludzi w krótkim czasie. Pojawienie się wirusa pandemicznego jest więc jedynie kwestią czasu, a nie pytania, czy w ogóle do tego dojdzie - komentuje dr Grzesiowski.

Według niego, mimo, że wirus będzie posiadał potencjał pandemiczny, nie zabije tak wiele osób jak 100 lat temu. Dowodem tego jest pandemia grypy w latach 2009-2010. Popularnie nazywano ją "świńską grypą". Zabiła 100-400 tys. osób. Wywoływał ją wirus A/N1H1. Jedno z jego białek w 99 proc. przypominało białko wirusa hiszpanki. Dlatego objawy obydwu tych chorób były podobne, m.in. dość szybko pojawiało się zapalenie płuc z charakterystycznymi zmianami martwiczymi.

Jednak, choć wirus z 2009 miał ogromny potencjał pandemiczny, nie doszło do większej tragedii. Głownie dlatego, że medycyna jest znacznie lepiej rozwinięta, niż sto lat temu.

Dodatkowo musimy mieć na względzie, że wirus typu A, który był odpowiedzialny za świńską grypę, był bardzo wrażliwy na leki przeciwwirusowe. To znacznie poprawiało rokowania chorych - mówi dr Grzesiowski.

Jeśli na skutek zapalenia pojawiały się zmiany martwicze w płucach, pacjentów podłączano do respiratora czy sztucznego płuca (ECMO).

Towarzyszące grypie zapalenie płuc, które wywołuje zazwyczaj dwoinka zapalenia płuc, czyli Streptococcus pneumoniae, dziś leczy się antybiotykami. Sto lat temu, kiedy ich nie było, ludzie byli całkowicie bezbronni, stąd też tak wiele ofiar hiszpanki.

Po prostu umierali, bo nie było penicyliny, ani innych skutecznych antybiotyków. Sulfonamidy też nie były używane na większą skalę. W tej chwili mamy całą baterię antybiotyków, którymi możemy leczyć zarówno paciorkowce, jak i gronkowce. Lekooporność tych bakterii nie rozwinęła się jeszcze tak daleko żebyśmy byli bezbronni - mówi dr Grzesiowski.

Postęp medycyny chroni nas przed tragedią

Postępowanie w przypadku epidemii jest też dziś zupełnie inne niż sto lat temu. Jednocześnie z wdrażaniem leczenia, sekwencjonuje się genom wirusa, by poznać jego strukturę i stworzyć szczepionkę.

Przypomnijmy, że wykrycie patogenu odpowiedzialnego za epidemię hiszpanki trwało 12 lat. A my w ciągu miesiąca możemy poznać strukturę genetyczną wirusa i w ciągu trzech miesięcy podjąć produkcję szczepionki. Pamiętajmy, że najskuteczniejsza obronę przed grypą stanowi szczepienie - stwierdza dr Grzesiowski.

Można więc sobie wyobrazić hipotetyczną sytuację, że gdy w przyszłości na jednym z kontynentów zaatakuje nas wyjątkowo zjadliwy wirus, tak jak było z wirusem świńskim, jest szansa, że w ciągu kilku miesięcy od jego pojawienia się, będziemy w stanie szczepić tych, którzy się jeszcze z nimi nie zetknęli, albo jak w przypadku Eboli, wytworzyć surowicę odpornościową.

Niedawno podobną procedurę przećwiczyliśmy na wirusie Zika, w tej chwili mamy już szczepionkę testowaną klinicznie, chociaż raporty o tym, że powoduje małogłowie u dzieci pojawiły się raptem w zeszłym roku. Ludzkość bardzo poprawiła swoją wydolność, jeśli chodzi o szybkie rozpoznanie, dzięki genetyce molekularnej. A dzięki internetowi informacja obiega świat w ciągu sekundy i można ostrzec ludzi przed nowym wirusem. Dlatego uważam, ze scenariusz sprzed 100 lat nie ma szansy się powtórzyć - dodaje dr. Grzesiowski.

Regularne szczepienia na grypę sezonową nie chronią jednak przed grypą odzwierzęcą, bo wirus pandemiczny jest zazwyczaj nowy, czyli taki, którego szczepionka nie obejmuje. Tak było z wirusem świńskim - szczepionka sezonowa kompletnie przed nim nie chroniła. Zdecydowanie bardziej chroni "przechorowanie" podobnego wirusa. Na przykład ludzie, których położyła do łóżka epidemia grypy Hong Kong (1968 rok, patogen podobny do tego z 2009 roku) byli chronieni. Po wielu latach pamięć immunologiczna wciąż działała.

Oczywiście nikomu nie życzymy ciężkiej grypy. Warto jednak uważać na siebie i w każdej chorobie przestrzegać zaleceń lekarza. W ten sposób nawet poważna choroba może okazać się infekcją do pokonania.

źródło:zdrowie.pap.pl

SPRAWDŹ: Szczepionka przeciwko koronawirusowi za rok? "To byłby rekordowy wynik"