Fala propalestyńskich protestów ogarnia amerykańskie kampusy uniwersyteckie. Od zachodniego po wschodnie wybrzeże, a nawet na konserwatywnym południu trwają manifestacje. Także w stolicy USA - Waszyngtonie, studenci wyrażają swoją dezaprobatę wobec izraelskich działań w Strefie Gazy.

Studenci w Stanach Zjednoczonych protestują i okupują kampusy, by wywrzeć presję na władzach uniwersyteckich. Aktywiści domagają się, aby ich uczelnie odcięły się od firm i organizacji, które wspierają Izrael i jego operacje w Strefie Gazy. 

W ostatnich dniach policja aresztowała na różnych uniwersytetach kilkuset demonstrantów.  

Uniwersytet Stanowy Arizony tłumaczy interwencję policji łamaniem prawa uczelni. Rzeczniczka przekazała, że "protest został zinfiltrowany przez profesjonalnych organizatorów", a "użycie napastliwych antysemickich wyzwisk, w tym 'zabić żydów', przekroczyło czerwoną linię". 

Studenci, z którymi rozmawiał w Waszyngtonie nasz amerykański korespondent Paweł Żuchowski  podkreślają, że ten protest będzie się rozrastał, bo to Izrael przekroczył czerwoną linię, a demonstrowanie i krytyka Izraela za to, co dzieje się w Strefie Gazy, nie jest antysemityzmem. Studenci grożą zaostrzeniem akcji. 

Uniwersytet w Bostonie, gdzie również dokonano zatrzymań, nazwał demonstrację naruszeniem studenckiego kodeksu postępowania, ale wielu studentów oświadczyło, że jest skłonnych stawić czoła środkom dyscyplinarnym ze strony uczelni, kiedy apelują o zawieszenia broni w Strefie Gazy i bojkotowanie firm powiązanych z Izraelem.

Opracowanie: