Nadciśnienie, cukrzyca, alkohol, wycieczka bez przewodnika - to najczęstsze powody, gdy firmy ubezpieczeniowe odmawiają pokrycia kosztów naszego leczenia za granicą. Nawet, jeśli wykupiliśmy drogie ubezpieczenie - informuje "Metro".

Jak wynika z badania firmy Europ Assistance, ubezpieczenie na wakacyjny zagraniczny wyjazd wykupuje dwie trzecie spośród ok. 6 mln wyjeżdżających Polaków. Reszta rezygnuje i być może ma rację, bo nawet ubezpieczeni nie zawsze mogą liczyć, że w razie wypadku polisa pokryje ich koszty leczenia i powrót do kraju.

W ubiegłym roku do rzecznika ubezpieczonych trafiło 130 skarg na ubezpieczenia turystyczne. Najczęściej podróżujący skarżyli się na problemy z pokryciem kosztów leczenia. Bo chociaż każdy, kto wyjeżdża z biurem podróży, ma do umowy dołączone ubezpieczenie - to ustawowy wymóg - to zwykle jest to najtańsza wersja. W takich umowach ubezpieczyciel deklaruje zwykle pokrycie kosztów leczenia do 10 tys. euro. W zachodnioeuropejskich szpitalach wystarczy na kilka dni. Później płacimy sami. Dlatego zdaniem ekspertów sensowne ubezpieczenie podróżne po Europie musi mieć wartość co najmniej 30 tys. euro, a w podróżach transkontynentalnych: co najmniej 50 tys. euro. Jednak nawet droga polisa nie gwarantuje stuprocentowej ochrony. Gazeta wymienia takie przypadki. 

Nie ma co polegać też tylko na Europejskiej Karcie Ubezpieczenia Zdrowotnego. Wprawdzie pokrywa koszty leczenia w ponad 30 państwach Europy, ale tylko w placówkach, które mają podpisane umowy z państwową ubezpieczalnią. Jeśli np. w drogiej Austrii albo we Włoszech trafimy do najbliższego szpitala bez kontraktu, to EKUZ nie zadziała - czytamy w gazecie.

(mal)