Średnio co dziesiąty polski uczeń może mieć zaświadczenie o dysleksji. Są regiony, gdzie to zaburzenie zdiagnozowano tylko u jednego procenta dzieci i takie, gdzie zaświadczenia diagnostów przedstawia blisko połowa uczniów.

Oczywiście najwięcej dyslektyków jest w miastach, gdzie jest lepszy dostęp do poradni psychologiczno-pedagogicznych, które wystawiają zaświadczenia o tej dysfunkcji. Dokument daje uczniom dłuższy czas na sprawdzianach i końcowych egzaminach. Mogą też być zwalniani z głośnego czytania na forum klasy, a ich prace pisemne przeważnie są oceniane tylko ze względu na treść, a nie charakter pisma czy błędy. Niektóre szkoły stosują też dla dyslektyków odpowiednią czcionkę i układ graficzny testów, na egzaminach oferują pomoc nauczyciela wspierającego ucznia w czytaniu i pisaniu, a nawet - oddzielne pomieszczenia.

Jeszcze kilkanaście lat temu w Polsce diagnozowano 7 procent uczniów z dysleksją; teraz średnia krajowa dobiega już 20 procent. Zdaniem specjalistów z Instytutu Badań Edukacyjnych, nie zawsze wynika to z niekompetencji diagnostów, ale z ich przestarzałych metod. Są nowe normy, bo dzieci się zmieniają. Do stworzenia narzędzi do mierzenia dolegliwości uczniów i młodszych dzieci pracowało kilka zespołów specjalistów - przekonuje Radosław Kaczan z IBE. Ubolewa, że najczęściej diagnozowani są uczniowie, a nie przedszkolaki, kiedy poznają litery, liczby i formułowanie prostych, pisanych wypowiedzi.

Instytut równolegle przygotował też specjalne zestawy testów do badania do rozwoju mowy i rozwoju poznawczego dzieci. Wszystkie pomoce trafiły już do państwowych poradni w całej Polsce. To specjalne teczki wypełnione nie tylko zadaniami, w których trzeba zaznaczyć właściwą odpowiedź, ale także rysunki, które trzeba właściwie opisać. To ocena diagnosty ma mieć bardziej opisowy charakter; nie powinna polegać na zliczaniu punktów i przyporządkowaniu uczniów do grupy dyslektyków lub uczniów bez problemów z pisaniem i czytaniem. Zadaniem badanego dziecka jest odpowiadanie i opowiadanie, są specjalne zadania testowe z czytania, pisania i ćwiczenia fonologiczne - uzupełnia Kaczan. Dodaje jednak, że nie ma jednego kanonu i obowiązku stosowania określonego narzędzia. Ostateczną decyzję podejmuje diagnosta.

Dysleksją rozwojową oznacza się zaburzenia językowe, które są powodowane zaburzeniami poznawczymi: niedostrzeganiem czy niedosłyszeniem pewnych szczegółów. Według medyków - ta dolegliwość jest dziedziczona. Pierwszy raz opisano przypadłość dysleksji na przełomie XIX i XX wieku. Obecnie określa się nią nie tylko kłopoty w czytaniu i pisaniu, ale także w mówieniu i działaniu matematycznym. Dysleksja w węższym znaczeniu dotyczy tylko trudności w czytaniu, dysortografia - popełnianie błędów mimo znajomości zasad pisowni, dysgrafia - zniekształcenia pisowni, dyskalkulia - trudności w dodawaniu czy mnożeniu, dysfonia - ciche, niewyraźne mówienie.

Przyjmuje się, że w krajach rozwijających się problemy dysleksyjne występują od 5 do 15 procent uczniów. Polska statystyka wyróżnia się nierównomiernym rozłożeniem tej dysfunkcji. Najwięcej dyslektyków jest bowiem w miastach, gdzie jest łatwiejszy dostęp do poradni psychologiczno-pedagogicznych. Na wsiach ten problem dotyczy najczęściej kilku promili uczniów. Zaświadczenie o dysleksji ucznia świadczy czasem bardziej o zaradności jego rodziców - przyznaje rzeczniczka IBE Natalia Skipietrow. Instytut analizuje też różne wyniki egzaminów uczniów szkół ponadgimnazjalnych, gimnazjów i podstawówek. Wyniki uczniów z tą dolegliwością zaskakują. Według naszych badań piątoklasiści z dysleksją mieli lepsze wyniki niż piątoklasiści bez zdiagnozowanej dysleksji - wyjaśnia Skipietrow.

Rzeczywiście dostrzegamy wysyp zaświadczeń, oświadczeń i informacji o dysleksji. Te najczęściej są z niepublicznych poradni - przyznaje Minister Edukacji Anna Zalewska, wcześniej - wieloletnia polonistka w liceum w Świebodzicach. Wciąż rozmawiam ze środowiskiem i słyszę, że nauczyciele widząc na co dzień swojego ucznia są pewni, że to nie jest dysleksja. O tej dolegliwości poloniści przecież dużo wiedzą, uczą się i potrafią ćwiczyć z prawdziwymi dyslektykami - uzupełnia Zalewska.  Ministerstwo niewiele może jednak w tej sprawie zrobić. Nie można podważać oficjalnych dokumentów, a ich lekceważenie uderzyłoby w kilka lub kilkanaście procent dyslektyków.