"Robot chirurgiczny na sali operacyjnej nie popełnia błędów; jeśli do nich dochodzi, to ludzie są za nie odpowiedzialni, a nie maszyna"- mówią zgodnie chirurdzy, po wypadku, podczas operacji w jednym ze szpitali w Wielkiej Brytanii. We Freeman Hospital w Newcastle z powodu powikłań pooperacyjnych z użyciem robota da Vinci, zmarł 69-letni pacjent. Doszło do tego ponad trzy lata temu, jednak sprawa wróciła w związku z ujawnieniem wyników śledztwa.

To była pierwsza operacji kardiochirurgiczna w Wielkiej Brytanii przy użyciu robota. Odpowiadał za nią dr Sukumaran Nair. Operował zastawkę mitralną. Podczas zabiegu doszło do rozerwania tętnicy. W mediach podano, że "krew aż trysnęła w kamerę robota". Pacjent Stephen Pettitt zmarł osiem dni później.

Koroner Karen Dilks przyznała, że bez wątpienia mężczyzna zmarł z powodu błędów popełnionych podczas operacji. Wykonujący ją lekarze, w tym przede wszystkim chirurg dr Sukumaran Nair, nie mieli do takiego zabiegu odpowiedniego przeszkolenia. "BBC News" poinformowało, że ryzyko zgonu pacjenta podczas takiej operacji jest niewielkie i sięga jedynie 1-2 proc.

Robot jest tylko robotem

Chirurdzy z Polski wykonujący zabiegi przy użyciu robota da Vinci twierdzą, że za tragiczny przebieg operacji nie można winić robota, lecz posługujących się nim ludzi. Tego typu urządzenia raczej zmniejszają ryzyko operacji - a nie odwrotnie; pod warunkiem, że są właściwie wykorzystywane - dodają.

Robot nie podejmuje żadnej decyzji, decyzje wydaje operujący chirurg. Maszyna nie zrobi żadnego ruchu, jeśli operator np. oderwie oczy od konsoli, wtedy robot się zatrzymuje, nie wykona samodzielnie żadnego ruchu. Bo tylko chirurg może wykonać jakikolwiek ruch - tłumaczy Dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu prof. Wojciech Witkiewicz, który w 2010 r. po raz pierwszy w Polsce zaczął wykonywać operacje z udziałem robota da Vinci.

Robot chirurgiczny nie ma własnej, autonomicznej osobowości, nie może nic sam zrobić. Nie mówię mu, co ma zrobić, lecz ja muszę sam to wykonać. Ja jestem kapitanem i podejmuję 100 proc. odpowiedzialność za to, co czynię - dodaje dr Tomasz Szopiński ze Szpitala Mazovia w Warszawie.

Kardiochirurg prof. Romuald Cichoń zwraca uwagę, że nazwa robot chirurgiczny jest myląca, bardziej właściwe byłoby określenie - telemanipulator. To nie robot, lecz przede wszystkim człowiek jest niedoskonały - dodaje. Dr Szopiński zwrócił uwagę, że gdy lekarz popełnia błąd, to bierze za to odpowiedzialność i nie może się chować za maszyną. To tak jakby powiedzieć, że to samochód wpadł na drzewo, a nie kierowca - przyznał.

Prof. Cichoń podkreśla, że nie zna szczegółowo okoliczności operacji w Newcastle. Jednak podczas zabiegu zastawki mitralnej - obojętnie jaką metodą jest on wykonywany, z użyciem robota lub klasyczną na otwartym sercu, czy małoinwazyjną, czyli między żebrami - zawsze jest ryzyko uszkodzenia tętnicy wieńcowej, tzw. okalającej (jednej z tych, które doprowadzają krew do mięśnia sercowego). To pięta achillesowa operacji zastawki mitralnej. Wynika to z tego, że znajdująca się w pobliżu tętnica okalająca jest schowana pod powierzchnia tkanek. Jej uszkodzenia nie można zatem wiązać z użyciem robota chirurgicznego - dodaje.

Prof. Witkiewicz podkreśla, że operował aortę i wszywał protezy do aorty. Przy użyciu robota jest to bardziej precyzyjne, niż gdybym to robił bezpośrednio, bo znosi on drżenie rak i daje nawet dziesięciokrotne powiększenie obrazu pola operacyjnego - wyjaśniał.

Robot transmituje moje ruchy i powoduje, że są dokładniejsze albo wolniejsze, jeśli tego chcę, bez niepotrzebnych i przypadkowych ruchów, bo drgnęła mi ręka. Jeśli jednak wykonam ruch, to robot ma obowiązek go przełożyć. Nie ma on takiej inteligencji, żeby analizować i poddawać krytycznej ocenie moje ruchy - tłumaczy dr Szopiński.

Specjalista wyjaśnia, że gdy trzyma cienką igłę i szyje drobne naczynie, drżenie rąk może spowodować jego rozerwanie. Dzięki robotowi mogę wykonać bardziej precyzyjne ruchy, czego nie mogę zrobić laparoskopowo - ani tym bardziej podczas klasycznej operacji - dodaje.

W Polsce nikt jeszcze nie wykonywał operacji kardiochirurgicznych z użyciem robota. Taki zabieg jest dopiero planowany, prawdopodobnie dojdzie do niego we Wrocławiu pod koniec tego roku, lub na początku 2019 roku. Ma się tego podjąć prof. Romuald Cichoń, który przeprowadził już takie operacje w Niemczech. W Polsce na razie wykonywane są zabiegi w obrębie jamy brzusznej, głównie urologiczne i ginekologiczne.

Na świecie od prawie 20 lat wykonuje się operacje z użyciem robota da Vinci. Według "Intuitive Surgical" przeprowadzono dotąd ponad 5 mln takich zrobotyzowanych zabiegów. Najwięcej, bo ponad 3 tys. tych robotów, jest w USA, około 800 jest wykorzystywanych w Europie, a ponad 600 w Azji. W Polsce są cztery takie roboty, dwa w Warszawie oraz po jednym we Wrocławiu i Toruniu.

(ug)