Podstawę życia stanowi energia. Z tego założenia wychodzą bioenergoterapeuci, którzy sterując ją chcą wyleczyć choroby. Wizytę w ich gabinecie pacjenci traktują często jako ostatnią deskę ratunku.

Zdjęcie ilustracyjne /Sergi Reboredo /PAP/DPA

Lekarze zajmują się ciałem fizycznym człowieka. Tymczasem bioenergoterapeuci skupiają się na jego systemie energetycznym. Twierdzą, że przywracając jego harmonię są wstanie poradzić sobie z wieloma dolegliwościami - od chorób przewlekłych, przez stres, a skończywszy na nałogach.

Wszystko opiera się na założeniu, że w ludzkim ciele istnieją kanały energetyczne, którymi przepływa energia. Jeśli w którymkolwiek miejscu pojawi się blokada, organizm traci naturalną równowagę.

Wizyta w gabinecie bioenergoterapeutycznym rozpoczyna się podobnie jak u lekarza. Pacjent siada na krześle i jest pytany, o to co mu dolega. Jeżeli coś go boli, jest proszony o opisanie jaki jest to rodzaj bólu, czy promieniuje w dół, do góry i czy nasila się rano lub wieczorem. Bioenergoterapeuta zaczyna układać sobie w głowie plan działania i wstępną diagnozę.

Pacjent kładzie się na kozetce. Zaczyna się poszukiwanie tak zwanego kanału energetycznego, który ma doprowadzić do epicentrum choroby. Bioenergoterapeuta "wędruje" dłonią po ciele. Osoba poddawana takiemu zabiegowi może odczuwać miejscowe ciepło, zimno, mrowienie lub uczucie ciężkości. Końcowym efektem leczenia ma być przywrócenie organizmowi równowagi energetycznej.

Środowisko bioenergoterapeutów walczy z nieuczuciową konkurencją na rynku. By pracować w tym zawodzie trzeba mieć nie tylko odpowiednie predyspozycje, ale przede wszystkim przejść liczne szkolenia i zdać egzamin.


(mc)